piątek, 31 grudnia 2010

Żeby był humor w Sylwestra :)


Polecam:

Najlepsze na świecie ciasto owocowe

Składniki

– 1 kostka masła.
– 2 szklanki cukru.
– 1 łyżeczka soli.
– 4 jajka.
– 1 szklanka suszonych owoców.
– 1 szklanka orzechów.
– Sok cytrynowy.
– Proszek do pieczenia.
– 3-4 szklanki dobrej whisky.

Sposób przygotowania

Przed rozpoczęciem mieszania składników sprawdź, czy whisky jest dobrej jakości. Dobra… ? 
OK!
Przygotuj teraz dużą miskę, szklankę itp. przybory kuchenne.

Sprawdź, czy na pewno whisky jest taka jak trzeba…
By być tego pewnym, nalej jedną szklankę i wypij tak szybko, jak to tylko możliwe.
Powtórz operację.

Przy użyciu miksera elektrycznego ubij kostkę masła na puszystą masę, dodaj łyyżeszke sukru i ubijaj dalej.

W międzyszasie zprawdź, czy wisky jest na pewno taka jak czeba?... Najlepjej sklaneczke. Otfórz drugo butelkie jeżli czeba…

Wszuś do mniski dwa jajki, obje szlanki z owosami i upijaj je mikserem. Sprawś jakoś wiski, żepy pootem gośśśśśsie nie mufili, sze jest trujonca.

Wszuś do miszki szyską sól, jaką masz w domu, szy so tam masz, szysko jedno so. F sumje fsale nie ma snaszenia, so fszusisz!

Fypij sok sytrynnowy. Fymjeszaj fszysko z oszehamy i sukrem, fszystko jedno, i frzuś monki, ile tam masz domu.

Osmaruj piesyk maseem i wyklej siasto na plache piesyka, usaw gho na 350 stofni i saaaamknij czwiszki.

Sprawś jakośś wiski sostanej ot pieszenia siasta
... i iś spaś.


PS.
Nie rób tego na trzeźwo :))) 
Najlepiej w ogóle nie rób :)))

Jutro będzie prawdziwy przepis, a potem...
BAAAAAL, Czas na baaaal :)))

Pozdrawiam tańcząco.

Lewkonia

piątek, 24 grudnia 2010

Odświętnie mi :)

Już mogę powiedzieć, że skończyłam przygotowania do Świąt.

W każdym kątku jest odświętnie, ale skromnie - świerk z ogrodu Sąsiadów, koronka z pchlego targu, bardzo stare "rodowe" ozdoby z lamusa a także własnego wyrobu pierniki z ... korka.
Nawet biedne staruszki schody otrzymały szatkę nawiązująca do ich wieku. Około setki :)


 
Mój mąż, jeszcze starszy ode mnie ( ale zdecydowanie młodszy od naszych schodów, żeby nie było) miał takie łyżwy w dzieciństwie. W obcasie buta, normalnego buta do codziennego użytku nie tylko na ślizgawkę, robiono specjalny otworek, przyczepiano blaszkę i w nią wkręcano śrubkę łyżwy.
Od spodu płozy był specjalny rowek Sprawdziłam. Te są oryginalne :)



W stonowanej kolorystyce najlepiej się wyciszam świątecznie. Malutkie barwne akcenciki tworzą karteczki od znajomych i rodziny z różnych stron. Śliczne są. Zbieram je :)

 

Najstarsza ozdoba choinkowa jest w wieku mojej mamy. Nieostre zdjęcie, ale ująć jakoś nie mogłam.
  
Nasza choinka w tym roku dwuczęściowa i oszczędna - góra, to trzcina związana koronkową taśmą w pęk...





dół, to świerkowe gałęzie. te, które i tak byłyby ścięte.
 

Ciepłe światło  cynamonowych świeczek zastępuje ogieńki w kominku.
Nad spokojem domowego zacisza czuwają sykstyńskie aniołki. Te same, co na obrazie Rafaela "mieszkającego" w Zwingerze. Taki wspomnień czas...
  
Ciepło i przytulny nastrój rozeszły się po wszystkich zakątkach domu. Aż miło pomyśleć, że zaraz zakończę wszelkie działania rozkoszując się zapachem świec i ciepłą kąpielą :)



Wszystkie sobie na to zasłużyłyście, więc jeśli już nie macie siły kleić tych trzystu uszek, ...

A skoro już o tym mowa, tupnę w tym miejscu nóżką.
Od rana sobie ze złością myślę, dlaczego, gdy przychodzą takie odświętne dni, to w większości domów wyłącznie kobiety, często ponad swoje siły, dokładają wszelkich starań, by zadowolić wszystkich i sprawiać im przyjemność czymś dla podniebienia i ducha, a także trafionymi przemyślanymi starannie prezentami, a nikomu nie przyszło do głowy, że także dla Kobiet są te Święta !
Czemu bierzecie, Moje Drogie na swoje kruche barki, taką masę "powinności". Czy naprawdę tych pierogów musi być aż tyle, i czy musicie dostać żylaków, żeby reszta rodziny nie odczuła jakiegokolwiek braku? Czy jakimś wielkim nietaktem byłoby zaangażować w przygotowania gości, którzy mają do Was zawitać? Może nie musicie sporządzać 3 rodzajów ryb, tylko jedną, a kto lubi co innego - niech ze sobą przyniesie. Niech Wigilia będzie długim delektowaniem się spokojem i wspólnym kolędowaniem, a nie przejadaniem się, żeby starczyło tych smaków na cały rok. One i tak w nas zostaną wraz z zapachami i dźwiękami, nawet, jeśli wszystkiego będą skromne ilości. A poza tym...ile można na raz zjeść? Nasze żołądki nie rozciągają się na Święta.
Więc jutro wiozę do mamy i teściów skromnego karpia, śledzie, jedno ciasto, uszka ... - kupione, a jak własne ( i nie mam żadnych wyrzutów sumienia, bo sprawdzone w akcji wielokrotnie), dobre winko, troszkę smakołyków z Drezna na spróbowanie, troszkę pierniczków od przyjaciół, bo sama w tym roku nie pierniczyłam i ... odświętny nastrój.
Wszystkiego jest akurat tyle, by posmakować, zwłaszcza, że przecież każda z moich Mam robi kolejne 3 potrawy  i ciasto.
A więc żadnego szaleństwa nie ma, nie było i nie będzie. Za to będzie radość wielka i gromadna, gdy się wreszcie zanurzymy w nastrój Bożego Narodzenia.

No i przychodzi pora na prezenty.
Lubię tę chwilę najbardziej dlatego, że lubię widzieć wrażenie osoby przeze mnie obdarowanej.
A zwłaszcza, gdy sama coś zrobię.
Prezenty mają dla mnie znaczenie symboliczne - pokazują, czy osoba ofiarująca mi coś, myślała o sprawieniu mi przyjemności, czy może prezent jest z rodzaju "bo trzeba było". Nieistotna jest kompletnie ich wartość materialna. Bo gdy nawet jest to mydełko, to niech będzie w moim ulubionym zapachu. A kto wie, jaki jest mój ulubiony zapach? Ten, kto o mnie myśli :)
Zobaczymy, czy moje prezenty taką refleksję wzbudzą.
Bo...
ZROBIŁAM TO!
Już dawno chciałam to zrobić!
Stare fotografie mojej Babci Broni - Mamy mojej Mamy, oraz zdjęcia z albumu Teściów posłużyły mi do ozdobienia właśnie od miesiąca opanowywaną przeze mnie techniką dekupażu ...
UWAGA!

lusterka...
i skrzyneczki na skarby elegantki




Babcia Bronia przed wojną na ulicach Warszawy nosiła się z wielką gracją, choć w niewyzywającym stylu.
Moja Mama jest do niej bardzo podobna. I ja też :)
Na skrzyneczce jesteśmy wszystkie trzy :)

Jeszcze jedno ujęcie lusterka

A to skrzynka dla Teściów na zdjęcia rodzinne, których jest dość sporo i leżakują w pudełkach.
Tu będzie im milej :)



Mosiężny detal. Bielenie go uznałam za zbędne psucie efektu.
Co za dużo...

I jeszcze raz całość mojego w pocie czoła dzieła :)
Ten chłopczyk wciśnięty w za małe autko, to mój mąż.
Do dziś tak ma.
Ma ... za małe autko :)) Może kiedyś kupię mu większe, bo wiem, że auta, to jego miłość :)

Jestem z siebie dumna! Choć nie idealne, ale z wielkim zaangażowaniem i przejęciem, czasem z łezką, bo coś
nie wychodziło, ale nie poddawałam się materii, troszkę mi jeszcze złośliwie opornej :)
Bo duch, duch Drogie Kobietki, jest we mnie wielki i nieugięty.
Dziękuję pewnej Kasi z Gdyni za to, że pokierowała mnie do pewnego sklepiku w sieci zdradzając pewnie swój sekret :)
Odwdzięczę się :)
Mężowi zaś za montaż uchwytów i cierpliwość do mojej dłubaniny :) Jak wyżej :)

Wszystkim moim Kobietom, gościom miłym i nieznanym, życzę spokojnych Świąt i szczególnych wrażeń, na które sobie zapracowałyście.
A jak ktoś na coś będzie marudził, to każcie mu te uszka za rok samemu kleić. Pięćset!. Niech wie, że są Święta, jako i Wy wiecie :)

Dzieląc się opłatkiem, wspomnę sobie i Was w duchu
Wasza odświętnie spokojna 

Lewkonia

niedziela, 19 grudnia 2010

Baśń o najlepszym kucharzu

Raz podczas łowów zbłądził król
W niezwykle gęstym borze,
Szuka znajomych dróg i pól,
Lecz znaleźć ich nie może.

Błąkał się długo. Przez trzy dni
Głód skręcał mu wnętrzności.
Wtem ujrzał chatę, nad nią dym.
- Tam się wybiorę w gości !

Podjeżdża, patrzy - biedny drwal
Przed chatą siedzi biedną.
Król krzyknął : - Prędzej, jeść mi daj !
Cokolwiek, wszystko jedno !

A na to drwal : - Na miły Bóg!
Tu jadła jest niewiele.
Chcesz, to ziemniaków parę sztuk
Upiekę ci w popiele.

Król odparł : - Dobrze, pal cię sześć,
Z twoimi ziemniakami !
Zgłodniałem tak, że mógłbym zjeść
I konia z kopytami. -

Lecz gdy mu drwal ziemniaki dał,
Wyjęte wprost z popiołu,
Król z łupinami wszystko zjadł
I nie chciał wstać od stołu.

A kiedy wstał, zawołał : - Ha !
Wnet wszystkim cud obwieszczę.
Potrawy pysznej tak jak ta
Nie jadłem nigdy jeszcze.

Pojedziesz na królewski dwór,
Do pochwał jam nieskory,
Lecz każę, by mój kucharz wzór
Brał z ciebie od tej pory.

Albo po prostu zrobię tak :
Drzwi kucharzowi wskażę,
Tyś mi wspaniały odkrył smak,
Ty będziesz mym kucharzem.

A gdy na ucztę przyjdzie czas,
Opinii swej nie splamisz
I co dzień będziesz raczył nas
Takimi ziemniakami. -

I zrobił król, jak zrobić chciał,
Dotrzymał swego słowa,
Na zamek drwala z sobą wziął,
Kucharzem go mianował.

I oto uczta. Gnie się stół -
Delicje i przysmaki,
A król objąwszy chłopa wpół
Wygłasza toast taki :

- Za twoje zdrowie piję miód,
Wypijcie i wy goście,
Niech żyje wzór kucharskich cnót !
Służba ! Ziemniaki wnoście ! -

Są i ziemniaki - tysiąc sztuk
Już dymi się w łupinach,
Lecz nikt jeść nie chce, dalibóg
Krztusi się, kto zaczyna.

Wtedy ziemniaki wziął do ust,
Sam władca - zjadł kawałek
I krzywiąc się, rzekł : - Na mój gust
To świństwo niebywałe.

Zawiodłeś mnie, to wstrętne, tfu !
A ja przed chwilą przecie
Kucharzem cię nazwałem tu
I to najlepszym w świecie ! -

A drwal : - Pozbawić ciebie złud
Ja, królu, się odważę :
Po prostu głód i tylko głód
Najlepszym jest kucharzem.

Najlepszy Kucharz
Autor : Igor Sikirycki
ze zbioru Bajki na dobranoc





Bajkę tę czytałam onegdaj swoim i nie swoim dzieciom, traktując ją jako element oczywiście wychowawczy.
Gdzieś mi się zapodziała, ale sprawdziłam - wciąż można ją kupić, w tej samej wersji graficznej, z pełnymi humoru rysunkami Olgi Siemaszko.

I ja dziś właśnie z podobnej potrzeby nakarmienia nas do syta, a bez większego wyboru w lodówce, bo to, co na święta, to nie rusz (oj, już pachnie swojska szynka z beczki, karczek się maceruje, uszka mrożą... ślinka leci), poza tym dość jeszcze ja w tych garnuszkach pomieszam, więc wyjechałam dziś na stół z taką oto kulinarną sztuką w jednym akcie


Przedstawiam szanowne towarzystwo: Pyrka w mundurku, Śledź w śmietanie i ... Gzik.
Jako przyzwoitki wystąpiły  też - wiórki masełka (mmm, widać, jak się smakowicie rozpłynęły na gorącej pyrce), sól i pieprz.

Ja, rodowita Pyrlandka, takimi królewskimi daniami od dziecka  karmiona, choćbym nie wiem jaką kaczkę duszoną znienacka, czy królika w buraczkach  spożywała, i czy we Francji, czy w Niemczech, czy też na Wyspach dane mi jest ekskluzywnie się posilać - zawsze przedłożę naszą Polską Pyrkę, Pyzę, czy zwyczajną Kluchę, nad pyszne, nie powiem, ale tylko chwilowo oczarowujące smaki.
I podobnie, jak opisane kiedyś szagówki, w największym pustostanie handlowym  w poprzedniej  Rzeczpospolitej - te rarytasy zwsze były osiągalne i ratowały w biedzie.
Za to je szanuję i zaginąć im nie dam!
A podane ładnie, z zieleninką ( dziś mi brakło) na porcelanie i z całym ceremoniałem - Pyrki nasze daniem mogą się stać wprost królewskim., choćby z siermiężnym śledziem i skromnym gzikiem  :))

A czymże jest gzik szanowny?
Poznanianki wiedzą.
Czy istnieje jeszcze inna nazwa na twarożek z cebulką, szczypiorkiem i śmietaną?
A na śledzia?
A prócz "pyr", "ziemniaków" czy "kartofli" (z niemiecka je zwąc) znana Wam jest inna nazwa, spotykana regionalnie? A jak nazywacie "mundurki", w których się je gotuje?

Powyższy zestaw jest u nas przeważnie postnym obiadem przed Wigilią i Wielkanocą. Lubię, kiedy zbliżające się Święta są w każdym wymiarze wyczekiwaniem. Także na smakołyki. Stąd skromne i szybkie posiłki, najczęściej bezmięsne i takie swojskie.
Mam jeszcze jedną potrawę postną do opisania, ale najpierw - ciekawa jestem, czy w Waszych stronach taki zwyczaj macie -  tradycyjne postne posiłki, zanim zacznie się wielkie łasuchowanie ?

Pozdrawiam najedzona, jak król  :))

Wasza
Lewkonia

czwartek, 16 grudnia 2010

Dresdner Striezelmarkt



Eine kleine Überraschung hab` ich für meine Gäste.
Heute möchte ich Euch Dresden in winterlich-weihnachtlicher Stimmung  präsentieren.
Fertig?
Also los!
:)))

No, dobrze... panno Klein, dosyć tych tortur. Po niemiecku będą tylko podpisy.
Tekstu również będzie dziś niezbędne minimum, bo mnóstwo zdjęć mam dla Was.
W minioną sobotę wyskoczyłam na chwilkę do Drezna, by na własne oczy zobaczyć najstarszy bożonarodzeniowy jarmark w Niemczech., i coby młodzieży kulturalne Niemcy móc przybliżać, własnym doświadczeniem teoretyczną wiedzę podparłszy.
Od razu rzeknę, iż mimo, że najstarszą tradycję mając i urok swój nieodparty, nie urzekł mnie Dresdner Striezelmarkt  tak, jak lata temu Münchner Christkindlmarkt, który mi do dziś pachnie prażonymi migdałami (gebratene Mandeln) i Glühwein (grzane wino), pieczonymi jabłkami (gebratene Äpfel) w czerwonym lukrze, i cynamonem (Zimt).
Było to jeszcze za czasów okrutnej zgrzebności w naszej Ojczyźnie, więc wrażenia z przedświątecznie wystrojonego i roziskrzonego światłami, świeżym śnieżnym puchem i feerią barw na wystawach Monachium nie wyblakły przez te 20 lat.
A Drezno odwiedzam w tym roku po raz drugi. Poprzednim razem był bzem pachnący, słoneczny i malarsko-malowniczy, bo więcej czasu mieliśmy na galerie, w tym Alte Meister w Zwingerze, gdzie dzieła najstarszych mistrzów, min Rafaela, Holbeina, Vermeera, Dürera, Rubensa i wielu innych, podziwiać można. Jeśli będziecie tam kiedyś, a pociąga Was sztuka tego rodzaju, zaplanujcie min. 0,5 godziny na wejście i 2 na samo zwiedzanie.
Malowniczo zaś było nie tylko dzięki wiosennej aurze, ale podczas wyprawy do Szwajcarii Saksońskiej, bo Drezno, to stolica Saksonii. Cudowne miejsca  będące natchnieniem malarzy i poetów :)
Ale zur Sache :)
Sobota nie była najpiękniejszym dniem tej zimy. Zdecydowanie.
Chlapa, deszcz ze śniegiem, wiatr wciskający się pod kapotę, brrrrr!
Ale prawdziwego podróżnika nie zmoże nic!
I mimo, iż pobudka zerwała nas o 4. z łóżek ... (hm... zerwała, to za dużo powiedziane... z wielkim ociąganiem wyczołgałam się spod cieplutkiej kołderki.jęcząc: NIE! Mamusiu! Dlaczego ja sobie to robię!) wytrwaliśmy wszyscy długą trasę i 2 godziny zwiedzania miasta w warunkach, w których tylko zapaleniec dałby się wyciągnąć  z domu, zwłaszcza, że chodników się tam nie odśnieża, tylko posypuje żwirkiem (P. Walz ma takież zamiary i co do Warszawy).
W takiej to ciapie okraszonej kamyczkami brnęliśmy gubiąc nogi i odstawiając przecudne piruety.
Po obejrzeniu tego i owego z zewnątrz, bo  wewnątrz w planach nie było, dotarliśmy do tytułowego Striezelmarkt.


I tu słówko do nauczenia: Striezel, jak po jego brzmieniu domyślić się można, to nasz strucel, lub strucla. Jego historia - zarówno ciasta, jak i jarmarku - jest bardzo stara, bo już od ponad 500 lat jest stałym elementem Drezdeńskiej kultury.
Striezel był dawniej rodzajem związanego z katolicką tradycją bieda-placka, który przy okazji świąt pieczono.
Przaśny, lecz posypany drobno utartym cukrem, miał symbolizować nowo narodzone Boże Dziecię. Stopniowo wzbogacano jego recepturę na prośbę ówczesnych książąt Saskich i za przyzwoleniem  władz kościelnych, z udziałem 4 kolejnych papieży ( co trwało 40 lat!),  by w końcu stał się bogatym  pełnym dodatków ciastem.

Historyczne nazwy tego ciasta brzmiały  "Christbrod",  "Strotzel" lub"Strutzel" a najstarsze o nim wzmianki datują się na rok 1329.
Można też spotkać je pod nazwą Stollen, co w innych regionach jest niemal tym samym, co Striezel właśnie, lecz może mieć różne nadzienia, jak choćby makowe.
Od 16. wieku aż do upadku monarchii Wettinów w 1918 r. obowiązkiem cechu piekarzy było dostarczać w okresie przedświątecznym dwa długie na 1,5 metra strucle swemu królowi  :) Dziś Dresdner Striezel pod nazwą der Echte Dresdner Christstollen® jest chroniony prawnie zastrzeżonym znakiem towarowym.



Sam Striezelmarkt po raz pierwszy pod tą nazwą i w tej formie zaistniał w roku 1434.
Wiąże się z nim kilka ważnych i wciąż żywych zwyczajów, o których wzmianki poprzeplatam zdjęciami
Za pamięci podaję link, gdzie mona obejrzeć to, czego ja nie zdołam zamieścić, a i poczytać po niemiecku bitte schön :)      http://www.striezel-markt.de/

 Oto wejście na jarmark, ozdobione charakterystycznymi figurkami z drewna, min jest tam bardzo popularny ostatnio u nas Nussknacker, czyli dziadek do orzechów. Forma wejścia nawiązuje kształtem do piramid ze światełkami (świeczkami) stawianymi na parapecie okien. Wieczorem widać je w niemal każdym oknie.

Jednym z symboli nie tylko jarmarku, ale i zwyczajów w Saksonii, a ściślej rejonu Erzgebirge (Rudawy), jest piramida (Weihnachtspyramide) z drewna, element dekoracyjny zawierający symbole religijne (anioły, Dzieciątko Jezus itp) jak i świeckie (górników, rzemieślników), a jej figurki poruszają się po okręgu, na każdym piętrze inne.
Ta na jarmarku ma 18 m wysokości i od 1999 jest w księdze rekordów Guinessa. Można spotkać wiele mniejszych a także kupić jej miniaturkę, jako tradycyjny tutejszy wytwór rękodzielniczy.
 O atrakcje na Striezelmarkt ocieramy się co krok. Tu mamy dwie w jednym: najpierw wpadamy do Plauderstübchen, a potem wiuuuu ... na Karussell.
A w Plauderstübchen atrakcją jest ...
...  gorące, pachnące cynamonem i goździkami  (Nelken) Glühwein
Można nabrać odwagi przed podniebnymi harcami, ogrzać łapki i nos i pogawędzić (plaudern)z innymi smakoszami.
O, właśnie tak :)
Ulubionym mym przysmakiem są słodkie i chrupiące, świezo prażone migdały...

Nie można tez nie skosztować innych słodkości, jak pierniki (Lebkuchen), pączusie (Kräppelchen), sękacze (Baumkuchen), tytułowe strucle i wiele innych.

Wśród niespotykanych gdzie indziej kulinarno-kulturalnych ciekawostek trzeba wspomnieć o Pflaumentoffel.
Są to figurki kominiarczyków robione z suszonych śliwek. Robiły je w dawnych czasach dzieci z biednych rodzin, by w zimowe, wietrzne wieczory sprzedawać je na jarmarku krążąc wśród bud z towarami i zaczepiając mieszczan. Kominiarczyk był równocześnie symbolem wyzysku dzieci - małych, drobnych chłopców, najczęściej ok 7 lat, wykorzystywanych do czyszczenia kominów od wewnątrz.
Pierwsza wzmianka o tych ślwikowych figurkach pochodzi z 1801 roku.  Specjalnym przepisem ostatecznie zakazano dzieciom uprawiania handlu. Pflaumentoffel w 1910 r.

Pflaumentoffel dziś :)


Każdy szanujący się wytwórca drezdeńskich cukierniczych specjałów pojawia się obowiązkowo ze swoją wizytówką - jak tu np Dresdner Backhaus. Czegóż tam nie było. Co nieco przytaszczyłam do dom.


Prócz tego posmakować można wszelakich tutejszych potraw w rodzaju Eintopf (jednogarnkowych), zaopatrzyć się w pyszne wędlinki, skosztować przeróżnych smakołyków, także z sąsiedniej Turyngii.


Drewniane figurki, to tutejsza tradycja równie nieodłącznie kojarzącą się z jarmarkiem, co Striezel.


 Mimo paskudnej pogody, przejmującego chłodu i wilgoci przy plus 2 jarmark pękał w szwach, tak że zrobienie zdjęcia obejmującego większą jego partię kończyło się na tym, że ... widać pełno głów lub czyjeś plecy, a przecudne dekoracje można podziwiać stając niemal na palcach. O, tu mi się udało  :)

Dodać jeszcze muszę, że dla dzieci jest tu również mnóstwo atrakcji: piekarnia, gdzie mogą same upiec strucel, Domek Pflaumentoffel, gdzie mogą nagrać swoją piosenkę i zmalować obrazek itp, domek gier przeróżnych, mini ciuchcia, a wszystko jak z bajki o Jasiu i Małgosi. Ciasteczkowe takie


Po nasyceniu się atmosferą jarmarku zwiedziliśmy jeszcze jedno z bardzo ciekawych i niespotykanych muzeów,  o którym opowiem, gdy pisać będę o samym Dreźnie, bo to kolejna dłuuuga o-powieść :)
W każdym razie kondycja pozwoliła nam jeszcze na godzinkę drobnych zakupów w podmiejskim centrum handlowym :))
Do domku wróciliśmy po północy, po 5 godzinach jazdy.
Miło było nie móc od razu zasnąć po tylu wrażeniach. 
By lepiej zapamiętać ten wypad, będziemy się w Święta całą rodzinką raczyć ... no, proszę wymienić po niemiecku,  czym :



A na koniec tej podróży w nawiązaniu do niemieckojęzycznych opowieści przedstawiam tę oto śliczną paterę, która znalazła się w domu moich dziadków po wojennej zawierusze. 







Jaka to bajka ? 

A taka z piernikami, chatką w lesie (Hütte im Wald) i Babą - Jagą (Hexe) :))
W sam raz na podsumowanie tej historii  :)

GUTE NACHT!




wtorek, 14 grudnia 2010

Pytanie na śniadanie

Bardzo rzadko, ale jednak od czasu do czasu za sprawą telewizji śniadaniowej lubię sobie mimochodem podczas porannej krzątaniny w kuchni podsłuchać, co ciekawego mają do opowiedzenia ciekawi ludzie.
Czasami są to tematy wałkowane w podobny sposób z tymi samymi gośćmi gdzie indziej, ślizgające się po temacie niby - dyskusje, zmierzające do z góry już przewidzianych wniosków, ponaglane przez prowadzących, ściskane do maksimum w imadle czasu ... nie, nie są to moje ulubione audycje.
Gdy zaś widzę w nich arogancko rozpartego na kanapie celebrytę ... bez wahania sięgam po pilota. I pstryk!

Ale jednak bywa, że zerkam, słucham i coś mnie - kobietę poszukującą - poważnie zainteresuje. Zwłaszcza, gdy poruszane są problemy społeczno-prawne, rodzinne, psychologiczne, wychowawcze itp.
Nie potrafię więc bez zaangażowania emocjonalnego i obojętnie przejść nad tematami dotyczącymi ludzi dotkniętych biedą czy chorobą, niesprawiedliwości, krzywdy wyrządzanej słabszym.
W tym i zwierzętom.
A dziś padło takie pytanie na śniadanie:
JAK ZAPOBIEGAĆ KRZYWDZENIU ZWIERZĄT PRZEZ ... DZIECI ?

Sformułowanie mogło być nieco inne, nie pamiętam dokładnie słów, może "przeciwdziałać", może "agresji", ale sedno sprawy dotyczyło dzieci i ich emocjonalnym problemom, wyrażanym poprzez zły stosunek do zwierząt.
Jak na tak ciasne ramy czasowe temat przeogromny i pozwalający jedynie nadać sygnał w kierunku dorosłych, że jest i nie zmniejsza się, lecz rośnie ów problem.
Ja sama również nie zdołam i nie zamierzam pracy naukowej tu tworzyć, ani też  nie łudzę się, że temat ze wszech stron poruszę, lecz na kilka aspektów tamtej rozmowy uwagę chcę zwrócić.
Żeby skrócić, wypunktuję, bo wzburzona bardzo jałowością w efekcie owej "dyskusji" (choć właściwie jestem jednym z przykładów, że jednak plon jakiś dała) i brakiem merytorycznych, dobitnych wniosków, mogłabym w  chaos myśli popaść.
Toteż punktuję:


1.
Wszelka AGRESJA dzieci wyrażana na różne sposoby, w tym poprzez maltretowanie zwierząt, jest sygnałem dla rodziców, że należy się dzieckiem i przyczyną jego emocjonalnych zaburzeń zająć, a nie jedynie agresję tę dla świętego spokoju rodziców, dziecka i w końcu zwierzęcia, uciszać. Chociaż jestem zdania, że w tej sytuacji na pierwszym miejscu powinno stać zwierzę, a nie zawsze tak jest.
Agresja rodzi się w dziecku z wielu powodów, bo przecież nie żyje ono odrębnie od rodziców (i innych dorosłych) i domu rodzinnego, gdzie ją obserwować i jej się od urodzenia uczyć może, nawet, gdy bardzo uważamy, by jej nie było. A uczy się szybko.
Zadaniem rodziców jest wychwycić jej przejawy u dziecka i obserwować przyczyny i skutki oraz tendencje. Gdy się nasila i jest nieadekwatna do bodźca - brak interwencji, to zgoda na nią.
Dodatkowych dawek pobudzających do gwałtownych reakcji i przeżyć dostarczają " bajki puszczane w tv" ( powstrzymam się od  moich opinii na ten temat, chyba są jasne), nieodpowiednie zabawki - hałaśliwe, zbyt jaskrawe, mało edukujące, nie wymagające udziału rodzica w zabawie, nie uczące cierpliwości itp.
Kolejne źródło - zabawy z rówieśnikami, i nie twierdzę, że walka o zabawkę, to sygnał, że w psychice dziecka źle się dzieje, mamy taką walkę zapisaną w genach i rzadko które siedzi potulnie, gdy go walą w głowę własną łopatką, ale uważam, że mama paląca papieroska na ławce przy piaskownicy nie ma prawa do poczucia wolności od wychowywania brzdąca, nawet na sekundę. Co nie oznacza trzymania go za rękę i strachu o jego życie, gdy złapie guza. Nie! Mama ma czuwać nad jego zachowaniem i dostrzegać, gdy dziecko staje się zaborcze, gdy robienie krzywdy i płacz innego dziecka daje mu satysfakcję, gdy powoli przekształca się w zimnego oprawcę, nie zdając sobie z tego sprawy. Brak reakcji mamy jest tylko zachętą i sygnałem, że trzeba sobie umieć radzić wszystkimi możliwymi środkami. Ubolewam nad mamą, która lekceważy takie zachowania, bo sama ich kiedyś doświadczy, a wszelkie tłumaczenie, że NIE WOLNO będzie już za późną próbą odwrócenia nieodwracalnego.
Dzieci nie muszą i nie potrafią być stale posłuszne i karne, żeby było jasne - ja sama prócz rodzonych miałam pod pieczą kilkaset dzieci do lat 6 i wiem, że broić muszą, bo takie jest prawo natury ich wieku. Ale muszą wciąż słyszeć, co dobre, a co złe. OD OSESKA!

2.
To, czy dziecko - już dwuletnie - rozumie, że kota boli, a pies niekoniecznie lubi ciągnięcie za ogon - jest ZADANIEM MAMY I TATY a nie "bajki" w telewizji, rówieśnika z piaskownicy, czy cioci w żłobku, gdzie żywy egzemplarz zwierzęcia nie występuje, więc i pretekst do takiego poznawania świata również nie.
Nie zgadzam się na obciążanie placówek edukacyjnych wyłączną odpowiedzialnością za elementarne wychowanie, w tym w kwestiach  humanitarnego odnoszenia się do wszelkich istot żywych.
Zdanie - wytrych, które i w tej dyskusji padło "SZKOŁY POWINNY tu na potrzeby tematu:  wprowadzić ścieżkę edukacyjną dotyczącą traktowania zwierząt" wywołało  u mnie odruch gwałtownej potrzeby zaczerpnięcia powietrza. Poczułam, że się duszę!
I dalej padło z ust rozanielonej własnym odkryciem pani redaktor "Wiem, że już powoli wprowadza się do podręczników i programów treści ......"
Ludzie! Trzymajcie mnie!!!
A ja - to pies? A tysiące moich rówieśników, gdy w tornistrze nieśli do szkoły elementarz Falskiego, skąd wiedzieli, że nie wolno kopać psa a kota wieszać za ogon na drzewie i rzucać nadmuchanymi żabami o asfalt???
Skoro rzekomo nie uczono tego w szkole, a jedynie, że ALA MA ASA, to skąd tylu kochających zwierzęta obrońców ich praw w wieku grubo pomaturalnym ???!!!
Moja Mama z  pewnością padła by na zawał słuchając tych "mądrości" (delikatnie mówiąc), bo to w jej gabinecie biologicznym od lat 60tych wisiał ogromny napis, który musieliśmy znać jak pacierz :

OBOJĘTNEGO NA NIEDOLĘ ZWIERZĄT I LUDZKA NIEDOLA NIE WZRUSZY

Tego pani redaktor przewidzieć nie mogła, bo pewnie zaczerpnęła wiedzy od jakiegoś z naszych pożal się Boże ministrów od .. nie, nie edukacji... od REFORMY EDUKACJI, bo ją wprowadzają w pocie czoła (nie żeby od myślenia ten pot), z corocznymi zmianami, od 20 lat!
I psują to, co dobre było, nie pytając o zdanie nauczycieli z prawdziwego zdarzenia. Nasi ministrowie od tychże reform widocznie nie pamiętają, czego dobrego nauczono ich w szkole, skoro twierdzą, że trzeba to właśnie wprowadzić, lub bezmyślnie likwidują, to, co dobre było, by zaraz radośnie i dumnie oświadczyć światu, że właśnie je wprowadzają. To samo, ale jakże nowe!!!
A może oni wagarowali, w ten sposób podkreślając swą postawę, że wszystko, co w PRLu, było be?
Otóż - nie wszystko!
Z pewnością domowe wychowanie młodzieży, tudzież dzieci w wieku przed- i wczesnoszkolnym było dużo staranniejsze. Proszę dobrze poobserwować zabawy dzieci i posłuchać, jak mówią. Jak odnoszą się do starszych i jakie są ich rozrywki. Nie mówię, że wszystkich. Ale na moje belferskie oko przynajmniej połowa dzieci nie ma kindersztuby, a czas poświęcony na rozmowy z nimi o WAŻNYCH SPRAWACH skurczył się do paru minut. Lub, gdy tak niektórych poobserwuję, do zera!
Coraz częściej łapię się na tym, iż PODZIWIAM RODZICÓW, którzy potrafili nauczyć swoje dziecko kultury, mają o czym z nim rozmawiać i przyswoili im podstawowe zasady współżycia w świecie, wliczając weń nie tylko ludzi, ale i ZWIERZĘTA. Jakby to było coś kosmicznego i wymagającego kilku fakultetów przynajmniej!
Tata tłumaczący synowi, że swą  męskość objawia się tym, gdy się zwierzę przed złym broni, a nie, gdy wyrywa mu skrzydełka, choćby muchą było.
Mama zabraniająca rozgrzebywania mrowiska i rozdeptywania dżdżownic!
OD TEGO SIĘ ZACZYNA, DRODZY RODZICE!
Nie trzeba wielkich czynów i trudnych słów, by wytłumaczyć dwulatkowi, dlaczego tak robić nie wolno. By nauczyć szacunku do żywych istot, nie tylko tych domowych (No, może z komarem i osą trudniejsza sprawa. Przyznaję, zabijam, gdy nie ma innego wyjścia)
Skąd więc bierze się taka ZNIECZULICA WŚRÓD DZIECI?
Ano ZE ZNIECZULICY WŚRÓD DOROSŁYCH, lub braki uwagi, na to, co robią dzieci.

Szkoła, droga Pani redaktor, to już sobie może walczyć z wypaczeniami, a nie wychowywać.
Może to wychowanie wspierać, a nie zastępować.
(W Niemczech np nie ma pojęcia wychowawca klasy. Jest OPIEKUN klasowy - Betreuer)
I szkoła wspiera, jak może i na ile jej wolno! I nie potrzebuje do tego żadnych extra programów, z góry narzuconych papierowych mądrości, których jakoby sama nie posiadała.
Bo posiada. W światłych i wrażliwych umysłach pedagogów, którzy tą mądrością i wrażliwością potrafią skutecznie zarazić swoich uczniów, wbrew brakom wychowawczym wyniesionym z domu!
I niech ten akapit  będzie pełnym szacunku i wdzięczności ukłonem w stronę mojej Mamy (jako Mamy i Nauczyciela) oraz grona moich nauczycieli na wszystkich szczeblach mojej edukacji, bo nieczułego i nieświadomego powyższych treści nie miałam jakoś "szczęścia" spotkać, a także wszystkich tych nauczycieli, których poznałam przez ćwierć wieku mojej pracy pedagogicznej.
Nikt z wymienionych nie doświadczył tylu reform edukacji.
A każdy z nich człowiekiem ludzkim zwierzęta szanującym JEST!

3.
PIES POD CHOINKĘ!!!!!!!
Nauczeni, że przytulny misiu, piesek, tygrysek zastąpią nam przyjaciela, tęsknimy naturalnie do żywej ich postaci u boku. Najlepiej, żeby jeszcze potrafiły mówić ludzkim głosem. Ale jak nie, to niechby dał się chociaż uczłowieczyć - w lalczynej sukience, w czapusi i kaftaniku zdjętym z  misia pluszaka. Niech pochodzi w butkach, a może nawet na dwóch łapkach.
Sama takie zabawy urządzałam swojej suni, która dawała się nawet zapakować do wózeczka, ale nie na długo.
Nie zdawałam sobie sprawy, że ją to męczy, że za gorąco jej w tej czapie, że łapki bolą od skakania na dwóch. Oczywiście, mama zabraniała, ale parę razy psinka musiała odgrywać rolę dziecka, póki nie dostałam klapsa i płaczącej lalki z włosami do czesania. Nie powiem - czesałam ją skutecznie do całkowitego wyłysienia.
I bardzo dobrze, że tę lalkę miałam, bo co by było, gdybym tak sunię zaczęła tarmosić. Nie znaczy to, że z zabawkami wolno mi było postępować nieczule, bo czucia nie mają. No jakoś tak jej te włosy same ... A lalka uczyła podstawowych odruchów macierzyńskich i ogólnie traktowania przedmiotów martwych z równą troską, jak ludzi.
A dlaczego pies pod choinkę??
No właśnie NIE !
Nie znalazłam mojej suni w torbie na prezenty, nie miała mi zastąpić zabawki, choć jako erzac rodzeństwa służyć musiała, ale od tygodni przygotowywana byłam na przyjęcie jej do domu, na spełnianie wobec niej obowiązków opiekuńczo-pielęgnacyjnych, bo maleńka była, jak piąstka. Przypadkiem zdarzyło się, że pojawiła się u nas w grudniu. A może w listopadzie, a więc w okresie "podchionkowym"
Ale jestem absolutną przeciwniczką zastępowania prezentów żywym stworzeniem, jeśli chodzi o małe dzieci.
Zwierzę nie może być gwiazdką z nieba i zabaweczką, bo malutkie i milutkie! Rodzice muszą przewidzieć,że ono się zmieni i jego wymagania również. A temu już małe dziecko nie sprosta.
Lepiej, żeby w sytuacji, gdy chcemy, by dziecko rosło razem z psem czy kotem w domu (bo wychowawcze to jest bezdyskusyjnie) - zaplanować takie pojawienie się psiaka, czy kociaka bez okazji NIE DLA DZIECKA!
Po rozważeniu wraz z nim, po co ten psiak/kociak ma się pojawić, po ustaleniu zakresu obowiązków i uznaniu go za nowego RÓWNOPRAWNEGO CZŁONKA RODZINY, z tym, że głosu zabierać nie będzie mógł, chyba, że znacząco zaszczeka.
Ja w każdym razie sama wyraźnie mojej mamie podpowiedziałam, po co nam ten pies, gdy na całe przedszkole szlochałam: urodź mi dziecko, albo kup mi psa !
Mama miała tylko jedną możliwość, bym nie była jedynaczką :)
I to była pierwsza w moim życiu miłość ( nie do pierwszego psa), taka, którą  sobie KUPIŁAM.
Kiedy po 13 latach sunia odeszła, będąc już 18-letnią panienką na wydaniu żegnałam ją  jako wierną moją towarzyszką mojego dzieciństwa. Nie zabawkę, lecz PSA o ludzkiej duszy.
I od tamtej pory ja mam PSIE serce.

Jeśli więc dziecko od początku nie ma ustalonych reguł traktowania zwierzęcia, nie zna jego fizjologii i nie jest uczone wyczuwania jego potrzeb, których nie potrafi przecież nam wyartykułować znanym nam językiem, jeśli podrzucone pod choinkę ma zabawić i spełnić marzenia, a nie będzie miało swoich odrębnych praw do życia w jemu odpowiadających warunkach, jeśli ma zastąpić dziecku opiekę rodziców i całkiem zwolnić ich od kontroli nad jego emocjonalnym rozwojem, czy lękami, bo przecież dziecko ze zwierzęciem wychowa się samo na dobrego człowieka, to niech sobie rodzice taki "prezent" darują i sami sobie założą smycz.

4.
I ostatnia kwestia.
Miasto czy wieś, droga Pani redaktor, nie jest jedynym determinantem w sprawie ludzkiego czy nieludzkiego traktowania zwierząt.
Owszem, rolnicy hodujący zwierzęta, czy zwykli posiadacze jeno Burka z podwórka mają inne podejście do zwierząt wynikające z innego ich przeznaczenia. Tu nikt nie ma czasu, jeśli pracuje na roli, nauczyć psa manier i chodzenia na smyczy. Więc i te budy z psem na łańcuchu w pewnym sensie uzasadniam. Co do sposobu hodowli, zbyt długi to temat, by rozwinąć, ale nie jedlibyśmy chyba niczego, co odzwierzęce, gdybyśmy poważnie i osobiście temat ten zgłębili  Nie zaprzeczam i nie podważam, że świadomość z jaką obchodzi się na wsi ze zwierzętami jest niższa, ale ich nieczułe traktowanie nie wynika ze zwierzęcenia gospodarzy wiejskich. Setki lat tej świadomości nie było, a jeśli nawet teraz dociera, to do młodszych pokoleń. Konieczność, ciężka praca - przyczyny są złożone, choć nikogo nie usiłuję tłumaczyć.
Ale zarzuceni drastycznymi obrazami koni gnijących żywcem, psów skołtunionych przy budzie i tego typu większych spraw machamy ręką na "mniejsze zło" wyrządzane niejednokrotnie na naszych oczach zwierzętom w naszym sąsiedztwie. W mieście.
Nie dokarmiamy  gołębi, bo brudzą.
Za to dokarmiamy kaczki puchnącym im w brzuchu chlebem.
Nie dopuszczamy do zakładania gniazd.wróblom, bo niszczą elewację.
Nie wtrącamy się widząc pana ciągnącego psa na smyczy, aż się biedny dusi..
Zostawiamy zwierzęta na pół dnia bez spaceru i towarzystwa.
Wypuszczamy psa na chwilkę na trawnik, nie dając mu się wybiegać.

Nie zdajemy sobie sprawy, że psy w schroniskach to w większości psy porzucone przez ludzi z miasta, a nie bezdomne.
Chomik może się obyć  bez  życiowej przestrzeni, a poza tym i tak niedługo zdechnie. Musi mu starczyć taka klatka, jaką ma..
My, "miejscy" ludzie*, mający lepszy dostęp do wszelkiej edukacji ekologicznej, nadal kupujemy i wyrzucamy tony folii, którą potem duszą się ptaki i stworzenia wodne.
itp.itd...
Mamy setki podobnych grzechów zaniedbania na sumieniu żyjąc w wygodnym nam zakłamaniu.
I robimy to na oczach dzieci,  wmawiając im, że to nic złego.
Że dopiero, jak urwie kotu nogę, to będzie mu robił krzywdę.

Więc na pytanie postawione mi dziś na śniadanie odpowiem tak:
KRZYWDZENIU ZWIERZĄT PRZEZ DZIECI ZAPOBIEGNIEMY PRZYKŁADEM.
TYLKO WŁASNYM DOBRYM PRZYKŁADEM I GRUNTOWNYM WYCHOWANIEM.
ZANIM ZAJMIE SIĘ NIM SZKOŁA

Czy wtedy potrzeba by było takich dyskusji?

*Nim staliśmy się wieśniakami,  mieszkaliśmy od urodzenia w mieście. Nadal w nim pracując zmieniliśmy nie tylko adres, ale i perspektywę, z której patrzymy na różne rzeczy. To dobrze robi na obiektywizm  :)

A to nasz obecny Pies i Przyjaciel w pierwszym dniu po zameldowaniu się u nas.
Miłość Kupiona, ale kilkanaście lat wyczekana, bo dotychczasowe mieszkanko byłoby dla Psa mordęgą.
Był za to wspaniały żółw Gryzak, o którym może kiedyś :)


  Pierwsza noc bez mamy i braci
      




     


 Ze słonikiem - pierwszą zabawką


                                           





 Jak się dobrze przyjrzeć, widać kałużę :))

Cóż dodać - tylko chyba tyle, że u nas Zwierzę, też człowiek  :)))

Pozdrawiam ( do jutra, bo mi się jeszcze zupełnie coś innego  w głowie pisze, ale o tym musiałam już teraz :)

Lewkonia

PS.
ANIU z GOLDENKIEM!
Jeśli czytasz, odezwij się do mnie
parla.mi@wp.pl
















.

niedziela, 5 grudnia 2010

Na pożarcie?

Droga K.!

Serdecznie dziękuję za podtrzymaniu mnie w pewności, że nie my wszystkiemu winne.
Cytuję:
"Kiedy jaskiniowcy szli spać, to przy wejściu do jaskiń kładli kobiety, jako te mniej potrzebne - bo przecież mamuta nie upolują - aby niedźwiedź zeżarł je. I one leżąc tak przy tym wejściu musiały zaadaptować się do zimnych temperatur, stresu, oczekiwań... jak to się pięknie przekłada na współczesną codzienność, prawda?
Więc winą obarczam niedźwiedzie...  K."
Ahaaaa...
To mi się układa w jasną całość.
Więc w kolejności winne są:  natura, jaskiniowcy, niedźwiedzie i rajska Ewa, co z Adamem chciała, głupia, po dobroci. Całą winę dała sobie na swój tleniony blond zwalić, i teraz masz babo cv.


Obciążona bowiem genetycznie od tysięcy lat kobieta ma pokornie znosić przypisane jej role i pozwalać się zjadać w pierwszej kolejności, bez przywileju rzucania kamiennym toporkiem czy tak zwanym delikatnie mięsem, gdy będzie miała wszystkiego dość.
Miła ma być, łagodna, karmić, opatrywać rany, ogrzewać i te rzeczy.
Ma przytakiwać, dać sobie wmówić wszelką bzdurę, choćby to żebro, i przyjąć za normę wszelkie od niej odchylenia.
Dobrze by było, żeby miała jeszcze idealne według męskich wyobrażeń kształty, żeby do tego dobrze gotować umiała i ... trzepotała rzęsami milcząc z idiotycznym uśmieszkiem na buzi.
Nie musi umieć czytać, czy rachować, zwłaszcza podejrzanych rachunków bankowych.
Nie swoich.
Najwyzszą zaś jej cnotą powinna być gotowość do poświęcenia siebie na stosie małżeńskim, który to sam jej jaskiniowiec pryrządzi a następnie jak mały durny chłopczyk podpali.
Że niby niechcący....


O NIE! Drogi Panie Jaskiniowiec.!
(a co ja tu tą wielką literą do tej kreatury!)

Ze mną ci taki numer nie przejdzie!

Otóż ani nie pozwolę się wystawiać z groty na minus 15 w celu konsumpcyjnym, ani nie mam zamiaru zagłodzić się na śmierć, by posiadać wyidealizowaną talię, (wystarczy mi jakakolwiek, byle była moja) ani też nie zamierzam spokojnie znosić napadów jaskiniowych manier u jakiegokolwiek osobnika płci męskiej, bez względu na wiek i hierarchię w stadzie. Nie dam się zeżreć, ani nie ulęknę się niedźwiedzia, który podkradnie się po którąś z moich drogich Ew.
Nie będę pokorna, łagodna i miła, gdy mnie potomek jaskiniowca do ostateczności doprowadzi.
A jest już blisko!
I jest ich paru!

Wrę!
Gore mi!
Maczugę, a chyżo!
Będzie gorąco!!
...
Tak od dni paru oręż gromadzę i przeciw argumentom z epoki kamienia łupanego zwinne riposty szykuję.
Głowa mi paruje. Żeby nie rzec - dymi.

Więc aby nieco energii się pozbyć, i jakiegoś biedaka niewinnie nie uszkodzić, kuchnię dziś opanowałam, gdzie mogłam do woli trzaskać garnkami, rzucać wspomnianym mięsem dosłownie i metaforycznie, wyżywać się na materii nieżywej i zagniatając z pasją drożdżowe układałam sobie w głowie, co mu powiem, jak go spotkam na swej drodze.
A spotkam prędzej czy później.
Wyszedł mi kawał dobrego dramatu z didaskaliami wraz, mniej więcej tak:

                Akt siódmy i ostatni

pewne zimowe popołudnie, głęboka prowincja,
półmrok, On, Ona [czyli Ja], złowrogie cienie wokół

marszcząc brwi opanowanym głosem  Ona: ....
udając pewnego siebie nie wiedzieć czemu On: ....
i znowu, kpiąco-szyderczo i nieulękniona  Ona: ....
a potem już skulony i kwilący On: .......
triumfująco z sardonicznym śmiechem Ona: ........
głupio milcząco pierwszy raz w życiu nie wiedząc, co powiedzieć On: (???)
dumnie na odchodnym rzucając przez seksowne swe ramię  Ona: !!!!!
On ... strzelając sobie w łeb... nie trafia

(Koniec , kurtyna, oklaski itepe, nie mogę opędzić się od dziennikarzy teatralnych)

Ach, och, ... Dziękuję za słowa uznania
No, to już mamy z głowy, a teraz efekty tego, na czym się wyżyłam.
Bo ja owszem, umiem gotować. Ale lubię tylko wtedy, kiedy chcę, a nie, gdy muszę.

Lubię też gotować, gdy mi  jest to na rękę w celu wygrać mecz.
Czyli po babskiemu - pokazać naszą niepodważalną przewagę, bo przecież i tak przyjdzie taki jeden z drugim i z ręki jadł będzie.
Dosłownie!
I to nawet nie, że Pies!
Każdy!


Ja wiem, dziś wykazuję feministyczne inklinacje i równie jaskiniowe nieogładzenie.
Aaa, to nie trzeba mnie było wystawiać na mróz w przeszłości!
Sami tegoście chcieli - zahartowana, silna jak tur, wyostrzyłam sobie i pazurki i język, zamiast skruszeć, he, he!
I do tego mam fajniejsze pomysły na urządzenie jaskini.
To ja wymyśliłam drzwi!
Jestem tego pewna!

Ok, już mi lżej.
Już łagodnieję i kobiecieję. (ale, uwaga na moje nagniotki, bo nie ręczę!)
Nawet w klimat Świąt się już wtopię, żeby na jakąś sekutnicę nie wyjść.
I serwuję takie oto bardzo proste 

                                           PASZTECIKI  powiedzmy EWY


Przygotuj:
na farsz :
To, co lubisz. U mnie dziś kapusta z grzybami. Na tę ilość ciasta - 0,5 kg kiszonej kapusty, 2 garście suszonych grzybów, przyprawy do gotowania. Może być też farsz mięsny, na ruskie pierogi, a nawet szpinak z serem i jajkiem.(wcześniej lekko ściętym, bo przesiąknie)
Przygotuj farsz dzień wcześniej, lub gdy gotujesz np bigos, odłóż część ugotowanej kapusty, bez mięsa, przed dodaniem przecieru pomidorowego. Farsz przypraw jak lekko przestygnie i się przegryzie - lepiej poczujesz smak, a musi być wyraźny. Ja wolę na ostro :)

na ciasto:
2dkg drożdży
2 szklanki przesianej mąki pszennej
100 g masła (nie masłopodobnego "coś")
pół szklanki gęstej śmietany (ale nie takiej sztywnej całkiem, że nożem kroić)
szczypta soli:




Rób to tak:

- rozgnieć drożdże ze śmietaną
- do miski (lub na deskę, jak wolisz) wyłóż masło i posiekaj je dobrze z mąką
- dodaj szczyptę soli (tak ok 0,5 płaskiej łyżeczki do herbaty)
- dodaj rozrobione drożdże ( nie czekaj, nie wyrosną:)
- wyrabiaj szybko, masło musi być wchłonięte przez mąkę, a ciasto miękkie, poddające się i nie za suche.    Gdy jest tępe - dodaj jeszcze  łyżeczkę śmietany. Zrobi się milsze. Gdy za klejące - mąki
- odstaw do pooddychania, przykryj ściereczką, na parę minut
-  w tym czasie nastaw piecyk na 180 stopni i 40 minut, bez nawiewu, bo za bardzo wyschnie
- dopraw farsz, jak trzeba
- znajdź wałek, butelkę coś w tym guście
- przygotuj  rozmącone żółtko jaja do posmarowania
- ewentualnie kminek czy wiórki sera (ten drugi dodaj dopiero pod koniec pieczenia)
- podziel ciasto na dwie części, posyp deskę mąką rozwałkuj tak, żeby powstał wąski prostokąt o długości ciut mniejszej od
 dużej formy, grubości 3 mm  (jak chcesz- zrób grubsze ciasto, ale i farszu weź mniej)
 Jeśli odetniesz zbędne boki - zrób z nich "papiloty" z parówkami. Mi wyszły 4 sztuki ze wszystkich
 pozostałych resztek.
- nałóż farsz, dobrze zaklej końce i górę rulonu
- posmaruj żółtkiem, posyp kminkiem (serem dopiero, jak się zarumieni lekko ciasto)
- powtórz wszystko z drugą częścią ciasta
- piecz do równomiernego zezłocenia w wysmarowanej tłuszczem formie.
- czas pieczenia jest orientacyjny, spód nie może być nieupieczony, bo rozmięknie, ani spalony - doglądaj

Podawaj z barszczykiem. Świetne  na Wigilię, bo można przyrządzić dzień  wcześniej. Można po upieczeniu zamrozić. Na Sylwestra u nas obowiązkowo!
Ja nie kroję pasztecików przed pieczeniem, jak Ewa, tylko dopiero po. Najlepiej, jak lekko wystygną.
U mnie dziś nie zdążyły :)))

Nie pytajcie, jak się robi zdjęcia lewą ręką gdy chce się coś innego zrobić prawą, mając w aparacie pstryczek po prawej stronie.  Sama nie wiem jak ja to robiłam.
Ponadto tzw stylizacja potraw to osobna dziedzina nauki, która jest mi obca i mam ją gdzieś.
Zajęła mi więcej czasu, niz samo kucharzenie, a i tak nie jest to żadem wyczyn.
Ale... przynajmniej miło spędziłam czas, słuchając z lubością dźwięków zza ściany.
To mój jaskiniowiec (ale to nie ten całkiem be, ten tylko taki trochę i dziś) wziął i wywiercił mi parę pięknych dziur.
W spiżarni. Na półki. Na narzędzia.
Wreszcie.
Uff!

No to zapraszam:







 



Świece, dodatki, leciutki zapach nadchodzących Świąt.
To poprawia trwale humor!
Zwłaszcza widok, jak  się łaszą po dokładkę.Wiadomo kto .
Wszyscy !
Tak więc pełna satysfakcji i ogólnie wszystkiego obserwowałam wyciszona podnoszące się me morale a opadające ciśnienie.

No!
No, a potem już tylko, kochana, to :




(Pisane wprawdzie po południu, ale zobacz, że jak zwykle nie mogłam skończyć od razu bo...)

Wasza
uzbrojona w argumenty i anielski spokój
Lewkonia




PS. Swoją drogą, jak byście nazwały kobieca wersję jaskiniowca? Grotmenka? Czekam na podpowiedź