niedziela, 5 grudnia 2010

Na pożarcie?

Droga K.!

Serdecznie dziękuję za podtrzymaniu mnie w pewności, że nie my wszystkiemu winne.
Cytuję:
"Kiedy jaskiniowcy szli spać, to przy wejściu do jaskiń kładli kobiety, jako te mniej potrzebne - bo przecież mamuta nie upolują - aby niedźwiedź zeżarł je. I one leżąc tak przy tym wejściu musiały zaadaptować się do zimnych temperatur, stresu, oczekiwań... jak to się pięknie przekłada na współczesną codzienność, prawda?
Więc winą obarczam niedźwiedzie...  K."
Ahaaaa...
To mi się układa w jasną całość.
Więc w kolejności winne są:  natura, jaskiniowcy, niedźwiedzie i rajska Ewa, co z Adamem chciała, głupia, po dobroci. Całą winę dała sobie na swój tleniony blond zwalić, i teraz masz babo cv.


Obciążona bowiem genetycznie od tysięcy lat kobieta ma pokornie znosić przypisane jej role i pozwalać się zjadać w pierwszej kolejności, bez przywileju rzucania kamiennym toporkiem czy tak zwanym delikatnie mięsem, gdy będzie miała wszystkiego dość.
Miła ma być, łagodna, karmić, opatrywać rany, ogrzewać i te rzeczy.
Ma przytakiwać, dać sobie wmówić wszelką bzdurę, choćby to żebro, i przyjąć za normę wszelkie od niej odchylenia.
Dobrze by było, żeby miała jeszcze idealne według męskich wyobrażeń kształty, żeby do tego dobrze gotować umiała i ... trzepotała rzęsami milcząc z idiotycznym uśmieszkiem na buzi.
Nie musi umieć czytać, czy rachować, zwłaszcza podejrzanych rachunków bankowych.
Nie swoich.
Najwyzszą zaś jej cnotą powinna być gotowość do poświęcenia siebie na stosie małżeńskim, który to sam jej jaskiniowiec pryrządzi a następnie jak mały durny chłopczyk podpali.
Że niby niechcący....


O NIE! Drogi Panie Jaskiniowiec.!
(a co ja tu tą wielką literą do tej kreatury!)

Ze mną ci taki numer nie przejdzie!

Otóż ani nie pozwolę się wystawiać z groty na minus 15 w celu konsumpcyjnym, ani nie mam zamiaru zagłodzić się na śmierć, by posiadać wyidealizowaną talię, (wystarczy mi jakakolwiek, byle była moja) ani też nie zamierzam spokojnie znosić napadów jaskiniowych manier u jakiegokolwiek osobnika płci męskiej, bez względu na wiek i hierarchię w stadzie. Nie dam się zeżreć, ani nie ulęknę się niedźwiedzia, który podkradnie się po którąś z moich drogich Ew.
Nie będę pokorna, łagodna i miła, gdy mnie potomek jaskiniowca do ostateczności doprowadzi.
A jest już blisko!
I jest ich paru!

Wrę!
Gore mi!
Maczugę, a chyżo!
Będzie gorąco!!
...
Tak od dni paru oręż gromadzę i przeciw argumentom z epoki kamienia łupanego zwinne riposty szykuję.
Głowa mi paruje. Żeby nie rzec - dymi.

Więc aby nieco energii się pozbyć, i jakiegoś biedaka niewinnie nie uszkodzić, kuchnię dziś opanowałam, gdzie mogłam do woli trzaskać garnkami, rzucać wspomnianym mięsem dosłownie i metaforycznie, wyżywać się na materii nieżywej i zagniatając z pasją drożdżowe układałam sobie w głowie, co mu powiem, jak go spotkam na swej drodze.
A spotkam prędzej czy później.
Wyszedł mi kawał dobrego dramatu z didaskaliami wraz, mniej więcej tak:

                Akt siódmy i ostatni

pewne zimowe popołudnie, głęboka prowincja,
półmrok, On, Ona [czyli Ja], złowrogie cienie wokół

marszcząc brwi opanowanym głosem  Ona: ....
udając pewnego siebie nie wiedzieć czemu On: ....
i znowu, kpiąco-szyderczo i nieulękniona  Ona: ....
a potem już skulony i kwilący On: .......
triumfująco z sardonicznym śmiechem Ona: ........
głupio milcząco pierwszy raz w życiu nie wiedząc, co powiedzieć On: (???)
dumnie na odchodnym rzucając przez seksowne swe ramię  Ona: !!!!!
On ... strzelając sobie w łeb... nie trafia

(Koniec , kurtyna, oklaski itepe, nie mogę opędzić się od dziennikarzy teatralnych)

Ach, och, ... Dziękuję za słowa uznania
No, to już mamy z głowy, a teraz efekty tego, na czym się wyżyłam.
Bo ja owszem, umiem gotować. Ale lubię tylko wtedy, kiedy chcę, a nie, gdy muszę.

Lubię też gotować, gdy mi  jest to na rękę w celu wygrać mecz.
Czyli po babskiemu - pokazać naszą niepodważalną przewagę, bo przecież i tak przyjdzie taki jeden z drugim i z ręki jadł będzie.
Dosłownie!
I to nawet nie, że Pies!
Każdy!


Ja wiem, dziś wykazuję feministyczne inklinacje i równie jaskiniowe nieogładzenie.
Aaa, to nie trzeba mnie było wystawiać na mróz w przeszłości!
Sami tegoście chcieli - zahartowana, silna jak tur, wyostrzyłam sobie i pazurki i język, zamiast skruszeć, he, he!
I do tego mam fajniejsze pomysły na urządzenie jaskini.
To ja wymyśliłam drzwi!
Jestem tego pewna!

Ok, już mi lżej.
Już łagodnieję i kobiecieję. (ale, uwaga na moje nagniotki, bo nie ręczę!)
Nawet w klimat Świąt się już wtopię, żeby na jakąś sekutnicę nie wyjść.
I serwuję takie oto bardzo proste 

                                           PASZTECIKI  powiedzmy EWY


Przygotuj:
na farsz :
To, co lubisz. U mnie dziś kapusta z grzybami. Na tę ilość ciasta - 0,5 kg kiszonej kapusty, 2 garście suszonych grzybów, przyprawy do gotowania. Może być też farsz mięsny, na ruskie pierogi, a nawet szpinak z serem i jajkiem.(wcześniej lekko ściętym, bo przesiąknie)
Przygotuj farsz dzień wcześniej, lub gdy gotujesz np bigos, odłóż część ugotowanej kapusty, bez mięsa, przed dodaniem przecieru pomidorowego. Farsz przypraw jak lekko przestygnie i się przegryzie - lepiej poczujesz smak, a musi być wyraźny. Ja wolę na ostro :)

na ciasto:
2dkg drożdży
2 szklanki przesianej mąki pszennej
100 g masła (nie masłopodobnego "coś")
pół szklanki gęstej śmietany (ale nie takiej sztywnej całkiem, że nożem kroić)
szczypta soli:




Rób to tak:

- rozgnieć drożdże ze śmietaną
- do miski (lub na deskę, jak wolisz) wyłóż masło i posiekaj je dobrze z mąką
- dodaj szczyptę soli (tak ok 0,5 płaskiej łyżeczki do herbaty)
- dodaj rozrobione drożdże ( nie czekaj, nie wyrosną:)
- wyrabiaj szybko, masło musi być wchłonięte przez mąkę, a ciasto miękkie, poddające się i nie za suche.    Gdy jest tępe - dodaj jeszcze  łyżeczkę śmietany. Zrobi się milsze. Gdy za klejące - mąki
- odstaw do pooddychania, przykryj ściereczką, na parę minut
-  w tym czasie nastaw piecyk na 180 stopni i 40 minut, bez nawiewu, bo za bardzo wyschnie
- dopraw farsz, jak trzeba
- znajdź wałek, butelkę coś w tym guście
- przygotuj  rozmącone żółtko jaja do posmarowania
- ewentualnie kminek czy wiórki sera (ten drugi dodaj dopiero pod koniec pieczenia)
- podziel ciasto na dwie części, posyp deskę mąką rozwałkuj tak, żeby powstał wąski prostokąt o długości ciut mniejszej od
 dużej formy, grubości 3 mm  (jak chcesz- zrób grubsze ciasto, ale i farszu weź mniej)
 Jeśli odetniesz zbędne boki - zrób z nich "papiloty" z parówkami. Mi wyszły 4 sztuki ze wszystkich
 pozostałych resztek.
- nałóż farsz, dobrze zaklej końce i górę rulonu
- posmaruj żółtkiem, posyp kminkiem (serem dopiero, jak się zarumieni lekko ciasto)
- powtórz wszystko z drugą częścią ciasta
- piecz do równomiernego zezłocenia w wysmarowanej tłuszczem formie.
- czas pieczenia jest orientacyjny, spód nie może być nieupieczony, bo rozmięknie, ani spalony - doglądaj

Podawaj z barszczykiem. Świetne  na Wigilię, bo można przyrządzić dzień  wcześniej. Można po upieczeniu zamrozić. Na Sylwestra u nas obowiązkowo!
Ja nie kroję pasztecików przed pieczeniem, jak Ewa, tylko dopiero po. Najlepiej, jak lekko wystygną.
U mnie dziś nie zdążyły :)))

Nie pytajcie, jak się robi zdjęcia lewą ręką gdy chce się coś innego zrobić prawą, mając w aparacie pstryczek po prawej stronie.  Sama nie wiem jak ja to robiłam.
Ponadto tzw stylizacja potraw to osobna dziedzina nauki, która jest mi obca i mam ją gdzieś.
Zajęła mi więcej czasu, niz samo kucharzenie, a i tak nie jest to żadem wyczyn.
Ale... przynajmniej miło spędziłam czas, słuchając z lubością dźwięków zza ściany.
To mój jaskiniowiec (ale to nie ten całkiem be, ten tylko taki trochę i dziś) wziął i wywiercił mi parę pięknych dziur.
W spiżarni. Na półki. Na narzędzia.
Wreszcie.
Uff!

No to zapraszam:







 



Świece, dodatki, leciutki zapach nadchodzących Świąt.
To poprawia trwale humor!
Zwłaszcza widok, jak  się łaszą po dokładkę.Wiadomo kto .
Wszyscy !
Tak więc pełna satysfakcji i ogólnie wszystkiego obserwowałam wyciszona podnoszące się me morale a opadające ciśnienie.

No!
No, a potem już tylko, kochana, to :




(Pisane wprawdzie po południu, ale zobacz, że jak zwykle nie mogłam skończyć od razu bo...)

Wasza
uzbrojona w argumenty i anielski spokój
Lewkonia




PS. Swoją drogą, jak byście nazwały kobieca wersję jaskiniowca? Grotmenka? Czekam na podpowiedź

3 komentarze:

  1. Moja Droga Lewkonio! Czytając Twe słowa czułam się jakbym to ja je napisała, tylko Ty oczywiście zrobiłas to lepiej. My "Jaskineczki" (I to jest odpowiedź na Twoje pytanie na końcu) zostałyśmy tak skonstruowane, że choćby nie wiem co, i tak na końcu robimy to (choćby w nerwach i chcąc się wyżyć) czego jaskiniowiec od nas oczekuje (czyli pieróg, który notabene wyszedł Ci Jaskineczko świetnie!) Kończąc i podsumowując, tak czy inaczej mamy przegwizdane i w pewnym momencie obudzi się w nas wrażenie, nie, wręcz pewność, że jesteśmy wykorzystywane!
    Ot, ale co z tym zrobić?? no przeciez nie drożdzowe, które i tak pożre jaskiniowiec ;)

    Ściskam kochana!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapomniałam dodać, że to MOJE ulubione jedzonko :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne! Jskiniówka - Ha!Ha! :)) Jest w tym głębsza myśl :))

    OdpowiedzUsuń