czwartek, 16 grudnia 2010

Dresdner Striezelmarkt



Eine kleine Überraschung hab` ich für meine Gäste.
Heute möchte ich Euch Dresden in winterlich-weihnachtlicher Stimmung  präsentieren.
Fertig?
Also los!
:)))

No, dobrze... panno Klein, dosyć tych tortur. Po niemiecku będą tylko podpisy.
Tekstu również będzie dziś niezbędne minimum, bo mnóstwo zdjęć mam dla Was.
W minioną sobotę wyskoczyłam na chwilkę do Drezna, by na własne oczy zobaczyć najstarszy bożonarodzeniowy jarmark w Niemczech., i coby młodzieży kulturalne Niemcy móc przybliżać, własnym doświadczeniem teoretyczną wiedzę podparłszy.
Od razu rzeknę, iż mimo, że najstarszą tradycję mając i urok swój nieodparty, nie urzekł mnie Dresdner Striezelmarkt  tak, jak lata temu Münchner Christkindlmarkt, który mi do dziś pachnie prażonymi migdałami (gebratene Mandeln) i Glühwein (grzane wino), pieczonymi jabłkami (gebratene Äpfel) w czerwonym lukrze, i cynamonem (Zimt).
Było to jeszcze za czasów okrutnej zgrzebności w naszej Ojczyźnie, więc wrażenia z przedświątecznie wystrojonego i roziskrzonego światłami, świeżym śnieżnym puchem i feerią barw na wystawach Monachium nie wyblakły przez te 20 lat.
A Drezno odwiedzam w tym roku po raz drugi. Poprzednim razem był bzem pachnący, słoneczny i malarsko-malowniczy, bo więcej czasu mieliśmy na galerie, w tym Alte Meister w Zwingerze, gdzie dzieła najstarszych mistrzów, min Rafaela, Holbeina, Vermeera, Dürera, Rubensa i wielu innych, podziwiać można. Jeśli będziecie tam kiedyś, a pociąga Was sztuka tego rodzaju, zaplanujcie min. 0,5 godziny na wejście i 2 na samo zwiedzanie.
Malowniczo zaś było nie tylko dzięki wiosennej aurze, ale podczas wyprawy do Szwajcarii Saksońskiej, bo Drezno, to stolica Saksonii. Cudowne miejsca  będące natchnieniem malarzy i poetów :)
Ale zur Sache :)
Sobota nie była najpiękniejszym dniem tej zimy. Zdecydowanie.
Chlapa, deszcz ze śniegiem, wiatr wciskający się pod kapotę, brrrrr!
Ale prawdziwego podróżnika nie zmoże nic!
I mimo, iż pobudka zerwała nas o 4. z łóżek ... (hm... zerwała, to za dużo powiedziane... z wielkim ociąganiem wyczołgałam się spod cieplutkiej kołderki.jęcząc: NIE! Mamusiu! Dlaczego ja sobie to robię!) wytrwaliśmy wszyscy długą trasę i 2 godziny zwiedzania miasta w warunkach, w których tylko zapaleniec dałby się wyciągnąć  z domu, zwłaszcza, że chodników się tam nie odśnieża, tylko posypuje żwirkiem (P. Walz ma takież zamiary i co do Warszawy).
W takiej to ciapie okraszonej kamyczkami brnęliśmy gubiąc nogi i odstawiając przecudne piruety.
Po obejrzeniu tego i owego z zewnątrz, bo  wewnątrz w planach nie było, dotarliśmy do tytułowego Striezelmarkt.


I tu słówko do nauczenia: Striezel, jak po jego brzmieniu domyślić się można, to nasz strucel, lub strucla. Jego historia - zarówno ciasta, jak i jarmarku - jest bardzo stara, bo już od ponad 500 lat jest stałym elementem Drezdeńskiej kultury.
Striezel był dawniej rodzajem związanego z katolicką tradycją bieda-placka, który przy okazji świąt pieczono.
Przaśny, lecz posypany drobno utartym cukrem, miał symbolizować nowo narodzone Boże Dziecię. Stopniowo wzbogacano jego recepturę na prośbę ówczesnych książąt Saskich i za przyzwoleniem  władz kościelnych, z udziałem 4 kolejnych papieży ( co trwało 40 lat!),  by w końcu stał się bogatym  pełnym dodatków ciastem.

Historyczne nazwy tego ciasta brzmiały  "Christbrod",  "Strotzel" lub"Strutzel" a najstarsze o nim wzmianki datują się na rok 1329.
Można też spotkać je pod nazwą Stollen, co w innych regionach jest niemal tym samym, co Striezel właśnie, lecz może mieć różne nadzienia, jak choćby makowe.
Od 16. wieku aż do upadku monarchii Wettinów w 1918 r. obowiązkiem cechu piekarzy było dostarczać w okresie przedświątecznym dwa długie na 1,5 metra strucle swemu królowi  :) Dziś Dresdner Striezel pod nazwą der Echte Dresdner Christstollen® jest chroniony prawnie zastrzeżonym znakiem towarowym.



Sam Striezelmarkt po raz pierwszy pod tą nazwą i w tej formie zaistniał w roku 1434.
Wiąże się z nim kilka ważnych i wciąż żywych zwyczajów, o których wzmianki poprzeplatam zdjęciami
Za pamięci podaję link, gdzie mona obejrzeć to, czego ja nie zdołam zamieścić, a i poczytać po niemiecku bitte schön :)      http://www.striezel-markt.de/

 Oto wejście na jarmark, ozdobione charakterystycznymi figurkami z drewna, min jest tam bardzo popularny ostatnio u nas Nussknacker, czyli dziadek do orzechów. Forma wejścia nawiązuje kształtem do piramid ze światełkami (świeczkami) stawianymi na parapecie okien. Wieczorem widać je w niemal każdym oknie.

Jednym z symboli nie tylko jarmarku, ale i zwyczajów w Saksonii, a ściślej rejonu Erzgebirge (Rudawy), jest piramida (Weihnachtspyramide) z drewna, element dekoracyjny zawierający symbole religijne (anioły, Dzieciątko Jezus itp) jak i świeckie (górników, rzemieślników), a jej figurki poruszają się po okręgu, na każdym piętrze inne.
Ta na jarmarku ma 18 m wysokości i od 1999 jest w księdze rekordów Guinessa. Można spotkać wiele mniejszych a także kupić jej miniaturkę, jako tradycyjny tutejszy wytwór rękodzielniczy.
 O atrakcje na Striezelmarkt ocieramy się co krok. Tu mamy dwie w jednym: najpierw wpadamy do Plauderstübchen, a potem wiuuuu ... na Karussell.
A w Plauderstübchen atrakcją jest ...
...  gorące, pachnące cynamonem i goździkami  (Nelken) Glühwein
Można nabrać odwagi przed podniebnymi harcami, ogrzać łapki i nos i pogawędzić (plaudern)z innymi smakoszami.
O, właśnie tak :)
Ulubionym mym przysmakiem są słodkie i chrupiące, świezo prażone migdały...

Nie można tez nie skosztować innych słodkości, jak pierniki (Lebkuchen), pączusie (Kräppelchen), sękacze (Baumkuchen), tytułowe strucle i wiele innych.

Wśród niespotykanych gdzie indziej kulinarno-kulturalnych ciekawostek trzeba wspomnieć o Pflaumentoffel.
Są to figurki kominiarczyków robione z suszonych śliwek. Robiły je w dawnych czasach dzieci z biednych rodzin, by w zimowe, wietrzne wieczory sprzedawać je na jarmarku krążąc wśród bud z towarami i zaczepiając mieszczan. Kominiarczyk był równocześnie symbolem wyzysku dzieci - małych, drobnych chłopców, najczęściej ok 7 lat, wykorzystywanych do czyszczenia kominów od wewnątrz.
Pierwsza wzmianka o tych ślwikowych figurkach pochodzi z 1801 roku.  Specjalnym przepisem ostatecznie zakazano dzieciom uprawiania handlu. Pflaumentoffel w 1910 r.

Pflaumentoffel dziś :)


Każdy szanujący się wytwórca drezdeńskich cukierniczych specjałów pojawia się obowiązkowo ze swoją wizytówką - jak tu np Dresdner Backhaus. Czegóż tam nie było. Co nieco przytaszczyłam do dom.


Prócz tego posmakować można wszelakich tutejszych potraw w rodzaju Eintopf (jednogarnkowych), zaopatrzyć się w pyszne wędlinki, skosztować przeróżnych smakołyków, także z sąsiedniej Turyngii.


Drewniane figurki, to tutejsza tradycja równie nieodłącznie kojarzącą się z jarmarkiem, co Striezel.


 Mimo paskudnej pogody, przejmującego chłodu i wilgoci przy plus 2 jarmark pękał w szwach, tak że zrobienie zdjęcia obejmującego większą jego partię kończyło się na tym, że ... widać pełno głów lub czyjeś plecy, a przecudne dekoracje można podziwiać stając niemal na palcach. O, tu mi się udało  :)

Dodać jeszcze muszę, że dla dzieci jest tu również mnóstwo atrakcji: piekarnia, gdzie mogą same upiec strucel, Domek Pflaumentoffel, gdzie mogą nagrać swoją piosenkę i zmalować obrazek itp, domek gier przeróżnych, mini ciuchcia, a wszystko jak z bajki o Jasiu i Małgosi. Ciasteczkowe takie


Po nasyceniu się atmosferą jarmarku zwiedziliśmy jeszcze jedno z bardzo ciekawych i niespotykanych muzeów,  o którym opowiem, gdy pisać będę o samym Dreźnie, bo to kolejna dłuuuga o-powieść :)
W każdym razie kondycja pozwoliła nam jeszcze na godzinkę drobnych zakupów w podmiejskim centrum handlowym :))
Do domku wróciliśmy po północy, po 5 godzinach jazdy.
Miło było nie móc od razu zasnąć po tylu wrażeniach. 
By lepiej zapamiętać ten wypad, będziemy się w Święta całą rodzinką raczyć ... no, proszę wymienić po niemiecku,  czym :



A na koniec tej podróży w nawiązaniu do niemieckojęzycznych opowieści przedstawiam tę oto śliczną paterę, która znalazła się w domu moich dziadków po wojennej zawierusze. 







Jaka to bajka ? 

A taka z piernikami, chatką w lesie (Hütte im Wald) i Babą - Jagą (Hexe) :))
W sam raz na podsumowanie tej historii  :)

GUTE NACHT!




13 komentarzy:

  1. Oj dziękuję Ci bardzo za interesującą wycieczkę! Wyczerpująco i dokładnie i z obrazkami :-) No i dzięki opowieści o Pflaumentoffel wiem już co nowego dziadkowie znajdą pod choinkę - co roku coś wykonujemy z młodym własnoręcznie, a to domek z piernika, choinka piernikowa, w tym roku bedą nieśmiertelne pierniki, śnieżne kule i ludziki z suszonych śliwek :P
    Stunkęła bym sie z tobą kubeczkiem Gluhwein-a! to chociaż tak wirtualnie....

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy znajdę "złotko" w domu bo sreberko z czekolady albo folii aluminiowej zawsze jest....znając moje i synka "talenta" kulinarne wyjdzie Pflaumenteufel a nie -toffel :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapomniałam dodać że masz bosssską paterkę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaśmiałam się z tego Teufel :)) Mnie też się tak skojarzyło. Może gdyby poszukać etymologii...
    A paterka, jeden z nielicznych mych skarbów, właśnie zawsze w święta pięknie się komponuje z orzechami i czerwonymi jabłkami. Była pozłacana, co widać od spodu, ale raczej sztucznym pozłotkiem, natomiast z czego jest - nie wiem. Obstawiam brąz.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ na pewno u Ciebie też jest pięknie. I może jest więcej akcentów czysto Bożonarodzeniowych, bo tam jarmarczniej i bardziej kolorowo, z rozmachem, ale jednak nie ma to jak nasze żłóbki i szopki :))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ślicznie opowiadasz, bardzo zachęcająco, aż mam ochotę tam się wybrać. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja wiem, ja wiem !!! "Jaś i Małgosia":))))
    Dawno , oj dawno ja byłam u naszych sąsiadów. Często jeździłam na studenckie obozy "pracy" i dzięki nim wyposażyłam swoje panieńskie mieszkanko. To były czasy...mmmmmm...ciekawe czasy:))
    Taka wyprawa to super sprawa. Lubię takie spontaniczne zrywy, no może nie o 4.00 rano:) My potrafimy po niedzielnym śniadaniu wskoczyć do autka i pojechać do np Mielna na spacer i kawę ( mieszkamy z Iką w tym samym mieście). Inhalujemy się morskim powietrzem, wrzucamy coś na ząbek i zurück nach Hause.
    Fajnie dowiedzieć się czegoś nowego. Czekam na ciąg dalszy.
    Dzięki za odwiedziny i miłe słowo dobra kobieto:))))))
    Zawsze chętnie czytająca...
    TCH

    OdpowiedzUsuń
  8. Aaaa, to jeszcze raz ja. Podoba mi się Twoja patera.Jest SUPER!!!! Gdyby tylko mogła mówić...opowiedziałaby nie tylko tę znaną bajkę...ale...

    TCH

    OdpowiedzUsuń
  9. To ja już też wiem!!! Wielkopolanki my obie-trzy, Droga TCH :)))) I ja również wierzę w pamięć zaklętą w przedmiotach :)

    OdpowiedzUsuń
  10. i się głodna zrobiłam... ale nie, nie języka niemieckiego ;) choć możesz być ze mnie dumna, bo ku swojemu zaskoczeniu nawet większość zrozumiałam :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Zapraszam na pyrki z gikiem :)

    OdpowiedzUsuń
  12. dziękuję za opowieść o Dreźnie. W tym roku się wybieram i mam jedno pytanie, czy ceny są bardzo powalające? Byłabym wdzięczna jakbyś mogła napisać ile kosztują pierniki, czy grzane winko lub jakieś ozdoby, bo chciałabym coś nabyć i pojęcia nie mam ile kasy tam zabrać :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń