środa, 25 stycznia 2012

No to się zabawimy :)

Zabieram was na koncert, w jakich nie uczestniczy się w życiu zbyt często.
Na spotkanie z Muzyką na najwyższym poziomie, nieśmiertelną,  w przenośni i dosłownie. Recenzje tego koncertu były różne, jak różni są wszyscy żyjący z muzyką jako tako wyposażeni w słuch (ale umówmy się, słyszeć dźwięki, to za mało, by o nich mówić).Spotkałam się też z kąśliwymi, złośliwymi i jednostronnymi,  ale dla mnie liczy się to, co widziałam i słyszałam przed tygodniem.
I TO BYŁO COŚ!
Nie powiem co kto i gdzie, bo z pewnością szybko się domyślicie same /- i (piszę tak, bo a nuż Fan płci męskiej jakiś tu zajrzy, niech mu będzie miło:)
Nie mogę więcej zdradzić, ani słówka nie podpowiem, proszę zatem posłuchać, (jakość taka, jaka ma kamera, ale zapodam i oryginał niebawem) a następnie rozwiązać poniższą zagadkę
Najpierw więc uczta z dźwięków i obrazów, słuchawki włóż!:

                        


Więc...
Kto to napisał? (Nazwiska, adresy :)
Jaki tytuł nosi ten utwór?

Czyj to koncert?
I podać rząd i miejsce, które zajmowałam na koncercie :)))

Te 3 pytania to nic trudnego, za to pobawcie się w jasnowidzów z numerkami :)))

Rozwiązania proszę podawać tylko  E-MAILEM  (żeby nie było ściągania  ; ))))
                                         parla.mi@wp.pl

Nagroda - niespodzianka powędruje do osoby, która poda wszystkie prawidłowe dane muzyczne, a numerki jak najbliższe, w zakresie 30rzędów/30miejsc. Każdy ma tylko jeden strzał  :)))


Myślę, że tydzień wystarczy na pracę domową hmmmm? Niech będzie do końca przyszłego tygodnia.
Kto tu wpada i czyta, ten ma szansę się wykazać, nie wieszajcie afiszy na swoich blogach :)))

Pozdrawiam rockowo :)))
Lewkonia

P.S.
Aha, Katie, Kochana, Ty się pobaw numerkami  i zgadnij, ile kosztowała koszulka promująca muzyków :))))

sobota, 21 stycznia 2012

...

Posłuchacie ze mną?

                          

Najbardziej lubiłam te starsze piosenki, w których zaplątał się zapach sukienek mamy....

                            
Pamiętam spory o to, która piękniejsza, czyj głos lepszy. A ja jednakowo obie je lubiłam i na zmianę sobie śpiewałam jako dziewczynka  piosenki Jantarki i  Jarockiej.

Taką ją zapamiętam, o pięknych oczach, ciepłym i dźwięcznym głosie, kobiecą, rówieśniczkę mojej mamy:   

                             
                               

Na opolskim Rynku jest wiele Gwiazd. Ale tylko niektóre o takim blasku.
A dziś szczególnie jedna doznaje naszej spóźnionej atencji.
Ciekawe ile można dobrego znaleźć w innych dopiero, jak nagle odchodzą.

Słucham sobie i widzę siebie, w powiewnych sukienkach w kwiatki,  z marzeniami o dorosłości, by móc się  wreszcie zakochać w rytm tych melodii.
A to tak szybko, tak szybko się stało, tak nagle się dzieje, mija, cichnie....
Więc śpiewam sobie:  "Małych rzeczy kruchy czar, małych rzeczy wielki dar..."
( z płyty "Małe rzeczy")

                                          

No smutno....

Do weselszego posta, pa!

środa, 18 stycznia 2012

Krótko, bo czasu nie mam :)

Wiem, ktoś pomyśli - ferie to bezwstydnie cudowne nieróbstwo.
Ale gdyby wiedział, ile ja sobie zadań nastawiałam! Nie wiem, w jakim stanie wyczerpania do pracy wrócę :)
Zdradzę tylko najważniejsze:

Primo -  poranna gimnastyka. Jeszcze w piżamie i na bosaka. I zanim do mózgownicy zaspanej dotrze, jakam głodna.
I nie ma zmiłuj. I nie, że głowa boli, że w krzyż wlazło. Takie, to można mężowi wciskać....
Ale siebie oszukiwać nie będę, o nie, za dumna jestem
Nie powiem, po 3 dniach po pół godziny się maltretowania w rytm eremefu ( mało ambitnie, ale rytmicznie za to) boli wszystko. Dziś chciałam kucnąć po coś i odjęło mi mowę w nóżkach . O, mamo!

Po wtóre - codzienny marszobieg polami.
Dziś z racji taaaaakiej poduchy świeżego śniegu i lekkiej odwilży ( co rusz z dachu zzzzzzzłup!!!! - spadały snieżne czapy) zostaliśmy z Czesiem na podwórku i w ogrodzie, gdzie zabawa w skoki w śniegu po pępek ( Czesiowi) i po skraj kozaków była przednia! I te zjeżdżające lawiny wprost nam na głowy, specjalnie czekaliśmy na koleją porcję by uciekać ile sił w łapach :) a dach mamy ponad 200 metrów, miało co spadać.
Czesio był zachwycony, słonko uśmiechnięte od ucha do ucha, a ja zmordowana wyścigami i przeciąganiem liny. Bo cokolwiek się do tego nada, trzeba z Czesiem koniecznie "poprzeciągać", dziś był to jego kocyk, który chciałam wytrzepać na śniegu. Ale to ja zostałam "wytrzepana" lądując w zaspach w trakcie nierównej walki.

Sprawy zawodowe niech przemilczę, ale właśnie ogarniam wzrokiem trzy kupki do przebrnięcia, bo inaczej  w 2 semestrze się nie pozbieram, a i olimpiady tuż, podopiecznych trzeba na bieżąco przez ferie pilotować zdalnie. Od myślenia na zapas belfer urlopu nie ma.

Następne, acz nie mniej ważne zadanie - powtarzamy sobie hiszpańskie słówka (Aaa, mam was! Myślałyście, że tylko tak ściemniam, he he, a mnie wzięło na serio, wpadłam, wsiąkłam, po szyję mnie wciągnęło, i może za rok ... a to kiedy indziej opowiem) No więc przynajmniej pół godzinki español i koniecznie jakiś film/serial w tym języku, choćby najgłupszy.

Ponadto - powinnam coś zrobić z sypialnią. Wymaga malowania i przemeblowania. No ileż taka szafa może wystać w jednym miejscu, biedna. A przy okazji tu bym dała rzucik, tu uszyła taaaką narzutę (milion materiałów czeka ) a tam parę jaśków, ooo, i zasłony, koniecznie jakieś inne. Koniecznie!

Potem pasjonująca rzecz - przegląd szaf i dokładne oględziny garderoby ( każdą skarpetkę biorę pod lupę, nie, nie jestem frajerka, nie ceruję, tylko odkładam do wypychania Czesiowych zabawek).
Jak to się dzieje, że mam wciąż coś do wyrzucenia, choć co jakiś czas dokładnie przetrzebiam stada zbędnych szmatek. Czy one się jakoś rozmnażają bezpłciowo?

Kolejne zadanko - druty. Ambicjonalne takie. No przecież niemożliwe jest, żebym w swoim życiu nie zdołała wyjść poza szalik! A "na dzień dzisiejszy" nie wiadomo, czy komuś przysługuje drugie i kolejne wcielenie. To się muszę pośpieszyć. Może nie mam ambicji zmierzyć się z sobą na Kilimandżaro, jak Magoda (podziwiam i chylę czoła), ale kurczę mogłabym skończyc kiedyś jakąś rzecz, nadającą się w dodatku do noszenia. W planach więc, od jesieni, czapka.
Zimowa.
To ile mam czasu?
Zaczynam się niepokoić.

Następnie, o czym już wspominam od miesięcy to tej, to tamtej koleżance, kończymy kredens.
Ten piękny, śląski, którym moja przyjaciółka sąsiadka napaliłaby najchętniej w piecu. Już widać to, co ja w nim ujrzałam oczyma wyobraźni. Ale jeszcze troszeczkę pracy wymaga. Mąż jest od "śmierdzących" robót wymagających silnej ręki. Ale moje słowo będzie ostatnie przy wykończeniach i liczę, że do końca ferii damy radę. (Bardzo lubię tę formę "my", wiecie, jaka to frajda, móc być zwyczajnie kobietą o słabych nadgarstkach i wiedzieć, że facet lubi być przydatny, a nawet czasem daje sobą posterować paluszkiem wskazującym, żebyśmy miały radochę :)

Ale ze wszystkich obowiązków na pierwszym miejscu postawiłam czytanie napoczętych, z równoczesnym napoczęciem świeżych, pozycji. Czytam rano po gimnastyce, gdy ledwo zipiąc coś tam szamię na śniadanko, około południa, gdy pranie wiruje, mop wykręcony odpoczywa a ja klapię w kuchni pilnując obiadu w garnku, po południu, gdy mąż ogląda "siatkę", a ja już mam poprasowane i pozmywane, i w łóżku przed zaśnięciem, gdy to wszyscy nakarmieni śpią, a czysta mężowa koszula na wieszaku wisi pachnąca.
I wtedy  ODPOCZYWAM!!! kochane moje :)

Więc kończę pomału, bo czasu nie mam na pierdoły, do łoża spieszno mi :)

A tu jeszcze moja najnowsza rzecz pochodząca z wymiany z pewną Anią na blogu dla moli książkowych, z dodatkiem herbatki (też od niej), która jak ulał pasuje do truskawkowej świeczki i porcelanowego retro kubeczka od Iki. O książce jeszcze niewiele mogę powiedzieć, ale smak i zapach herbatki mmmm... będzie  teraz co wieczór się za mną snuł. Cóż, trzeba będzie zrobić zapasy.


A swoją drogą, skąd Ania, którą znam od trzech dni poprzez ciąg literek na ekranie, wiedziała, że ja herbaciara jestem. No wprost kocham HERBATKI :)))))
I oby mi doktór nigdy nie zabronił, bo po co, ach po co, ach po co co mi żyć,  gdy mi zabronią, zabronią mi pić.....
Aniu, dla Ciebie ta piosenka :)

    
         

A wszystkim dedykuję poniższe zdanie ze starych "Szpilek" życząc pomyślnego przełamywania lenia, trzymania się wyznaczonej marszruty i nadążania w codziennych swych obowiązkach i planach. Oby nie spełniło się, że:

"Lato, to okres, w którym jest za gorąco na to, na co w zimie było za zimno"

Więc kijki w dłoń i naprzód w pola, która się tam odchudzać miała, czy cóś, a wiem, która, dobrze wiem, nie chować się :))) (i ja też, i ja też, ale o tym ciiiiiii!!!!!:)))))

Wasza
barrrrdzo zajęta
Lewkonia