niedziela, 5 lutego 2012

KONIEC, czyli o tym co było i jest ważne, ale ...

Oto rozwiązanie zagadki, która mam nadzieję, przynajmniej paru osobom spędzała sen z powiek od tygodnia z okładem:

Utwór ten powstał w 1974 r. Przynajmniej jest to data jego pierwszego wykonania na koncercie we Francji.
Gdy podam nazwiska jego twórców z pewnością niektórym zapali się żaróweczka :)
Autorem tekstu jest Roger Waters, muzykę skomponował wraz z Davidem Gilmourem i nieżyjącym od niedawna Richardem Wrightem.
Ukazał się on na płycie Wish You Were Here (czy już wiecie ?) jako dziewięcioczęściowy utwór otwierający i zamykający  album ( gdyż te części zostały rozdzielone i umieszczone na dwóch stronach płyty, nie wszystkie razem, z oczywistych przyczyn technicznych - maksymalnej długości utworów mieszczących się na jednej stronie).
Dla mnie jednym z najpiękniejszych momentów tego utworu to ten, w którym po przeszło 8 minutach (w wersji płytowej) wreszcie odzywa się głos wokalisty, ale jak wszystkie niemal kompozycje tego zespołu wielbię ją  za rozbudowaną gitarową partią solową i dłużyzny instrumentalne, które opowiadają więcej, niż słowa.
A słowa te to znów perełki  wśród doskonałych tekstów Pink Floyd, z którym nie rozstaję się nigdy na dłużej od...  hm..., od liceum.
I choć zespół ten formalnie już nie istnieje, choć już jego główni muzycy choćby dla zaspokojenia pragnienia muzyki swoich fanów nie spotykają się  na scenie gitara w gitarę, i choć już nie żyje ten i ów  z Tedem Barettem w pierwszym rzędzie, który to był właśnie adresatem tekstu  "zagadkowego" "Shine on you crazy diamond", jest w  tej legendzie muzyki rockowej tak silny magnes, tak zniewalające piękno, które nie pozwala im z pamięci i serca wiernych fanów odejść do przeszłości.
Do tego stopnia, że wciąż się gra i naśladuje manierę Floydów, ich styl grania, wiele zespołów zawiera ich riffy w swych utworach, inspiruje się ich koncepcją muzyki, w której muzycy stoją spokojnie na scenie, niemal fizycznie nieobecni, nie absorbując swoimi osobami słuchaczy, żaden z nich nie roztrzaskuje gitary o scenę, nie podpala sprzętów, nawet nie wyróżnia się strojem,  ale ich Muzyka...... rozsadza wprost od środka, wywołuje wulkany emocji, jest maestrią, w mej subiektywnej a nieodosobnionej opinii, niedoścignioną i niewielu może się poważyć grać ich muzykę na żywo za pieniądze.
Takim właśnie wyjątkiem jest The Australian Pink Floyd Show, przy czym show nie z tych, które dla samego show są organizowane, a są swoistym świętem muzycznym dla ludzi, którzy na tej muzyce się wychowali, niezależnie od pokolenia. Mało tego, nie starzeje się ona, nie staje muzealnym eksponatem w gablocie "historia muzyki", jest wciąż w obiegu, nieporównywalna z niczym innym, tworzy własną kategorię. To po prostu osobny rozdział, do którego dopisują się inni ich naśladowcy lub czerpiący tylko z tego bogactwa muzycznych inspiracji dla siebie.
Ostatni raz więc króciutko podzielę się moimi osobistymi odczuciami i emocjami, tym razem właśnie z tego koncertu.
Jak wspomniałam, opinie były różne, jednak w zdecydowanej większości wyrażały zachwyt nad profesjonalizmem grupy (jeśli tak można to określić - tę pasję i skrupulatność połączoną z duszą oddaną tej muzyce). Technicznie - nie mając niestety możliwości porównania, nie poważę się na oceny, lecz jeśli chodzi o nastrój, przekazane emocje, trzymanie nas w napięciu i uczuciu niewiadomej ( wiadomo było, iż będą dwie części koncertu) zaskakiwanie, wzbudzanie okrzyków zachwytu po pierwszych kilku dotknięciach strun, to wielkie  OOOOCHHHH !!!!wyrywające się tłumowi, jakby na sygnał (teraz!) i te oczy, które, jak się rozejrzeć, błyszczały uśmiechnięte i "natchnione" lub przymknięte skrywały przeżywane emocje, jakby je można było ( a ja właśnie miałam takie wrażenie) wynieść utrwalone głęboko w sobie na długie miesiące - koncert był jednym z takich niepowtarzalnych przeżyć i wrażenia po nim mógłby już tylko zatrzeć sam Gilmour czy Waters, ale czy będzie mi kiedyś dane ?.
Żeby zrozumieć ten stan uniesienia :) i przyczynę, dla której chciałam i Wam, drodzy Odwiedzacze,  dać okazję do poszukiwań i odkryć, a gdzieś  tam może nawet małego wynagrodzenia za trud (lecz i jak się łudzę przyjemność) tych poszukiwań, należało choć odrobinę otrzeć się o ten rodzaj muzyki. A zaręczam, że każdy poza tym najbardziej rozpoznawalnym nazywanym od tytułu albumu "The Wall"  ( właściwie Another brick in the wall II), słyszał niejeden utwór tego zespołu. Toteż zbyt łatwym zadaniem byłoby zaprezentować fragment z tekstem , który od razu naprowadziłby na rozwiązanie. A po nitce do kłębka... Cóż teraz może internet :))) Wpisujesz Shine on you, a potem już tylko "koncerty, styczeń..."

Toteż niezmiernie się cieszę że znalazł się ktoś taki, kto ma podobnie jak ja COŚ wspólnego z Pink Floyd, któremu sprawiłam  przyjemność, oraz nie zraża się podwyższoną poprzeczką, bo w końcu cóż to za zabawa, gdy nie ma ryzyka i lekkiego dreszczyku, jak w loterii :)

Ogłaszam toteż, iż  nagrodę nr 1. otrzymuje Aga, która REWELACYJNIE PRAWIDŁOWĄ I WYCZERPUJĄCĄ  odpowiedź dotycząca "kto, co i dlaczego" nadesłała JAKO PIERWSZA, dzielnie próbując wstrzelić się w "podpunkt  b" czyli rząd i miejsce :)

Nagroda nr2 wędruje do Katie, której wiedza muzyczna jest tak rozległa, ( a wiem to od dawna, bo z niej "ściągam"), że musiałam jej zadać pytanie dodatkowe, by wyrównać szanse innych ewentualnych konkursowiczów, i tu prócz wszelkich FANTASTYCZNIE DOKŁADNYCH danych muzycznych padła PRAWIDŁOWA odpowiedź na pytanie "po ile koszulki" oraz BARDZO ZBLIŻONA odpowiedź na pytanie "rząd i miejsce" - zaraz tu wkleję zdjęcie biletu, żeby nie było :))))
Przy czym Katie zalecam podzielić się z mężem nagrodą , która do Walentynek pozostanie tajemnicą, w każdym razie Kubik może grać w totolotka. Co tam może, MA grać, a potem , no... ja się zgłoszę po zapomogę :)))

Proszę o wielkie brawa i ukłony dla nagrodzonych  :))))

Tu bilecik, proszę uprzejmie:

A ja się żegnam muzycznie, i jeszcze ten raz proszę o uwagę, w słuchawkach:

                            


I jeszcze utwór, "dzięki" któremu zaczynam za czymś tęsknić, za czym właściwie, trudno wyrazić słowami :)
ale zawsze tak się dzieje, gdy słucham...

                            

Did you exchange
A walk on part in the war
For a lead role in a cage?


How I wish, how I wish you were here
We're just two lost souls
Swimming in a fish bowl,
Year after year,
Running over the same old ground.
What have we found?
The same old fears
Wish you were here



Dziękując za miłe chwile w Waszym towarzystwie żegnam się, i  do zobaczenia w innym "wcieleniu".
Jeśli takowe nabierze formy, poinformuję.
Ta mi się wyczerpała. A może skończyło mi się serce dla niej.
Szkoda mi czasu na tworzenie jedynie ładnego opakowania do miałkich popularnych treści, których tyle znajdziecie w chwili nudy, a do treści głębokich straciłam polot.


Adresy mailowe czynne, gdy jednak ktoś zatęskni za moim gadulstwem :)

Lewkonia

środa, 25 stycznia 2012

No to się zabawimy :)

Zabieram was na koncert, w jakich nie uczestniczy się w życiu zbyt często.
Na spotkanie z Muzyką na najwyższym poziomie, nieśmiertelną,  w przenośni i dosłownie. Recenzje tego koncertu były różne, jak różni są wszyscy żyjący z muzyką jako tako wyposażeni w słuch (ale umówmy się, słyszeć dźwięki, to za mało, by o nich mówić).Spotkałam się też z kąśliwymi, złośliwymi i jednostronnymi,  ale dla mnie liczy się to, co widziałam i słyszałam przed tygodniem.
I TO BYŁO COŚ!
Nie powiem co kto i gdzie, bo z pewnością szybko się domyślicie same /- i (piszę tak, bo a nuż Fan płci męskiej jakiś tu zajrzy, niech mu będzie miło:)
Nie mogę więcej zdradzić, ani słówka nie podpowiem, proszę zatem posłuchać, (jakość taka, jaka ma kamera, ale zapodam i oryginał niebawem) a następnie rozwiązać poniższą zagadkę
Najpierw więc uczta z dźwięków i obrazów, słuchawki włóż!:

                        


Więc...
Kto to napisał? (Nazwiska, adresy :)
Jaki tytuł nosi ten utwór?

Czyj to koncert?
I podać rząd i miejsce, które zajmowałam na koncercie :)))

Te 3 pytania to nic trudnego, za to pobawcie się w jasnowidzów z numerkami :)))

Rozwiązania proszę podawać tylko  E-MAILEM  (żeby nie było ściągania  ; ))))
                                         parla.mi@wp.pl

Nagroda - niespodzianka powędruje do osoby, która poda wszystkie prawidłowe dane muzyczne, a numerki jak najbliższe, w zakresie 30rzędów/30miejsc. Każdy ma tylko jeden strzał  :)))


Myślę, że tydzień wystarczy na pracę domową hmmmm? Niech będzie do końca przyszłego tygodnia.
Kto tu wpada i czyta, ten ma szansę się wykazać, nie wieszajcie afiszy na swoich blogach :)))

Pozdrawiam rockowo :)))
Lewkonia

P.S.
Aha, Katie, Kochana, Ty się pobaw numerkami  i zgadnij, ile kosztowała koszulka promująca muzyków :))))

sobota, 21 stycznia 2012

...

Posłuchacie ze mną?

                          

Najbardziej lubiłam te starsze piosenki, w których zaplątał się zapach sukienek mamy....

                            
Pamiętam spory o to, która piękniejsza, czyj głos lepszy. A ja jednakowo obie je lubiłam i na zmianę sobie śpiewałam jako dziewczynka  piosenki Jantarki i  Jarockiej.

Taką ją zapamiętam, o pięknych oczach, ciepłym i dźwięcznym głosie, kobiecą, rówieśniczkę mojej mamy:   

                             
                               

Na opolskim Rynku jest wiele Gwiazd. Ale tylko niektóre o takim blasku.
A dziś szczególnie jedna doznaje naszej spóźnionej atencji.
Ciekawe ile można dobrego znaleźć w innych dopiero, jak nagle odchodzą.

Słucham sobie i widzę siebie, w powiewnych sukienkach w kwiatki,  z marzeniami o dorosłości, by móc się  wreszcie zakochać w rytm tych melodii.
A to tak szybko, tak szybko się stało, tak nagle się dzieje, mija, cichnie....
Więc śpiewam sobie:  "Małych rzeczy kruchy czar, małych rzeczy wielki dar..."
( z płyty "Małe rzeczy")

                                          

No smutno....

Do weselszego posta, pa!

środa, 18 stycznia 2012

Krótko, bo czasu nie mam :)

Wiem, ktoś pomyśli - ferie to bezwstydnie cudowne nieróbstwo.
Ale gdyby wiedział, ile ja sobie zadań nastawiałam! Nie wiem, w jakim stanie wyczerpania do pracy wrócę :)
Zdradzę tylko najważniejsze:

Primo -  poranna gimnastyka. Jeszcze w piżamie i na bosaka. I zanim do mózgownicy zaspanej dotrze, jakam głodna.
I nie ma zmiłuj. I nie, że głowa boli, że w krzyż wlazło. Takie, to można mężowi wciskać....
Ale siebie oszukiwać nie będę, o nie, za dumna jestem
Nie powiem, po 3 dniach po pół godziny się maltretowania w rytm eremefu ( mało ambitnie, ale rytmicznie za to) boli wszystko. Dziś chciałam kucnąć po coś i odjęło mi mowę w nóżkach . O, mamo!

Po wtóre - codzienny marszobieg polami.
Dziś z racji taaaaakiej poduchy świeżego śniegu i lekkiej odwilży ( co rusz z dachu zzzzzzzłup!!!! - spadały snieżne czapy) zostaliśmy z Czesiem na podwórku i w ogrodzie, gdzie zabawa w skoki w śniegu po pępek ( Czesiowi) i po skraj kozaków była przednia! I te zjeżdżające lawiny wprost nam na głowy, specjalnie czekaliśmy na koleją porcję by uciekać ile sił w łapach :) a dach mamy ponad 200 metrów, miało co spadać.
Czesio był zachwycony, słonko uśmiechnięte od ucha do ucha, a ja zmordowana wyścigami i przeciąganiem liny. Bo cokolwiek się do tego nada, trzeba z Czesiem koniecznie "poprzeciągać", dziś był to jego kocyk, który chciałam wytrzepać na śniegu. Ale to ja zostałam "wytrzepana" lądując w zaspach w trakcie nierównej walki.

Sprawy zawodowe niech przemilczę, ale właśnie ogarniam wzrokiem trzy kupki do przebrnięcia, bo inaczej  w 2 semestrze się nie pozbieram, a i olimpiady tuż, podopiecznych trzeba na bieżąco przez ferie pilotować zdalnie. Od myślenia na zapas belfer urlopu nie ma.

Następne, acz nie mniej ważne zadanie - powtarzamy sobie hiszpańskie słówka (Aaa, mam was! Myślałyście, że tylko tak ściemniam, he he, a mnie wzięło na serio, wpadłam, wsiąkłam, po szyję mnie wciągnęło, i może za rok ... a to kiedy indziej opowiem) No więc przynajmniej pół godzinki español i koniecznie jakiś film/serial w tym języku, choćby najgłupszy.

Ponadto - powinnam coś zrobić z sypialnią. Wymaga malowania i przemeblowania. No ileż taka szafa może wystać w jednym miejscu, biedna. A przy okazji tu bym dała rzucik, tu uszyła taaaką narzutę (milion materiałów czeka ) a tam parę jaśków, ooo, i zasłony, koniecznie jakieś inne. Koniecznie!

Potem pasjonująca rzecz - przegląd szaf i dokładne oględziny garderoby ( każdą skarpetkę biorę pod lupę, nie, nie jestem frajerka, nie ceruję, tylko odkładam do wypychania Czesiowych zabawek).
Jak to się dzieje, że mam wciąż coś do wyrzucenia, choć co jakiś czas dokładnie przetrzebiam stada zbędnych szmatek. Czy one się jakoś rozmnażają bezpłciowo?

Kolejne zadanko - druty. Ambicjonalne takie. No przecież niemożliwe jest, żebym w swoim życiu nie zdołała wyjść poza szalik! A "na dzień dzisiejszy" nie wiadomo, czy komuś przysługuje drugie i kolejne wcielenie. To się muszę pośpieszyć. Może nie mam ambicji zmierzyć się z sobą na Kilimandżaro, jak Magoda (podziwiam i chylę czoła), ale kurczę mogłabym skończyc kiedyś jakąś rzecz, nadającą się w dodatku do noszenia. W planach więc, od jesieni, czapka.
Zimowa.
To ile mam czasu?
Zaczynam się niepokoić.

Następnie, o czym już wspominam od miesięcy to tej, to tamtej koleżance, kończymy kredens.
Ten piękny, śląski, którym moja przyjaciółka sąsiadka napaliłaby najchętniej w piecu. Już widać to, co ja w nim ujrzałam oczyma wyobraźni. Ale jeszcze troszeczkę pracy wymaga. Mąż jest od "śmierdzących" robót wymagających silnej ręki. Ale moje słowo będzie ostatnie przy wykończeniach i liczę, że do końca ferii damy radę. (Bardzo lubię tę formę "my", wiecie, jaka to frajda, móc być zwyczajnie kobietą o słabych nadgarstkach i wiedzieć, że facet lubi być przydatny, a nawet czasem daje sobą posterować paluszkiem wskazującym, żebyśmy miały radochę :)

Ale ze wszystkich obowiązków na pierwszym miejscu postawiłam czytanie napoczętych, z równoczesnym napoczęciem świeżych, pozycji. Czytam rano po gimnastyce, gdy ledwo zipiąc coś tam szamię na śniadanko, około południa, gdy pranie wiruje, mop wykręcony odpoczywa a ja klapię w kuchni pilnując obiadu w garnku, po południu, gdy mąż ogląda "siatkę", a ja już mam poprasowane i pozmywane, i w łóżku przed zaśnięciem, gdy to wszyscy nakarmieni śpią, a czysta mężowa koszula na wieszaku wisi pachnąca.
I wtedy  ODPOCZYWAM!!! kochane moje :)

Więc kończę pomału, bo czasu nie mam na pierdoły, do łoża spieszno mi :)

A tu jeszcze moja najnowsza rzecz pochodząca z wymiany z pewną Anią na blogu dla moli książkowych, z dodatkiem herbatki (też od niej), która jak ulał pasuje do truskawkowej świeczki i porcelanowego retro kubeczka od Iki. O książce jeszcze niewiele mogę powiedzieć, ale smak i zapach herbatki mmmm... będzie  teraz co wieczór się za mną snuł. Cóż, trzeba będzie zrobić zapasy.


A swoją drogą, skąd Ania, którą znam od trzech dni poprzez ciąg literek na ekranie, wiedziała, że ja herbaciara jestem. No wprost kocham HERBATKI :)))))
I oby mi doktór nigdy nie zabronił, bo po co, ach po co, ach po co co mi żyć,  gdy mi zabronią, zabronią mi pić.....
Aniu, dla Ciebie ta piosenka :)

    
         

A wszystkim dedykuję poniższe zdanie ze starych "Szpilek" życząc pomyślnego przełamywania lenia, trzymania się wyznaczonej marszruty i nadążania w codziennych swych obowiązkach i planach. Oby nie spełniło się, że:

"Lato, to okres, w którym jest za gorąco na to, na co w zimie było za zimno"

Więc kijki w dłoń i naprzód w pola, która się tam odchudzać miała, czy cóś, a wiem, która, dobrze wiem, nie chować się :))) (i ja też, i ja też, ale o tym ciiiiiii!!!!!:)))))

Wasza
barrrrdzo zajęta
Lewkonia