sobota, 27 sierpnia 2011

Dziennik podróżny, rozdział 1. Mazury i Warmia

Jak się ma 7 dni na podróż w Nieznane, lub ściślej, Niesprecyzowane-do-końca, to radość oczekiwania i zachłanność na spodziewane niespodzianki aż rozpiera.
Gdy okazja, by jadąc w Polskę przehulać beztrosko trochę uciułanego grosza, zdarza się raz na parę lat, człowiek może oszaleć ze szczęścia.
A jeśli jeszcze ten człowiek umie czekać cierpliwie i przeczekać najgorsze zawirowania pogodowe, powikłania zawodowe i  rodzinne, by w końcu rzucić cumy i podnieść żagle radośnie, to już jest takie uczucie, no takie uczucie, że ECH!!!!
Wprawdzie nie do opisania, ale może chociaż odrobinę uda się czytającym wyobrazić i wczuć, jak nam było wspaniale z wiatrem we włosach i słońcem na twarzy, w dodatku w pięknych zakątkach Polski.
To startuję.

Określiliśmy jedynie region Polski - Mazury, skąd mieliśmy we dwoje wyruszyć dalej na Kaszuby i Pomorze Wschodnie, oraz dzień wyjazdu i kwotę, jaką możemy przehulać. .
Termin powrotu - to już jak nam się spodoba, nie później niż ... :))))
Przewodniki, mapy, przegląd sieci na okoliczność miejsc koniecznych i godnych zwiedzenia, pakowanie, aparat, zapas wody i prowiant (jakby nas zasypała jaka śnieżyca, wiadomo - lato w kraju) i inne niezbędniki - ja.
Tankowanie, koło zapasowe, lewarki, śpiwory, płyny te tam, co się uzupełnia, i najważniejszy pasażer -GPS - mąż.
Czy Wy też tak macie z podziałem ról?
On - kierowca, ja - pilot korygujący mapy, a czasami nawet tego przystojnego bruneta, co w tym dżi-pi-esie siedzi, obsztorcowujący. Bo co rusz świeżo rozkopane np. rondo wymaga zlekceważenia nieuświadomionego bruneta i jego natrętnego: " za 500 m zawróć... Zawróć ... ZAWRÓĆ".
(A brunet dlatego, że wolałam jego aksamitny głos od skrzekliwej jakiejś rudej)

Uwielbiam krótkie wypady dokąd oczy poniosą ( pamiętacie - już od żłobka regularnie zwiewałam spod opieki dorosłych), tym razem jednak miał to być tydzień co najmniej, i to akurat pokrywający się ze świętem katolickim i państwowym, co dało tak zwany ulubiony nasz polski "długi weekend".
No a my bez spania :))))
A tam (czyli: wszędzie) miliony weekendowych podróżników w ciemno i w jasno.
Olśniło mnie dopiero, jak usłyszałam, że na Zakopiance ludzie stoją i usychają w kilkugodzinnych korkach. Że zanim biedni, dojadą, to już wracać będzie trzeba. Że wybrzeże też pęka w szwach i że wokół Gdańska będzie najgorzej ze względu na Jarmark Dominikański.
Toteż będąc już w Olsztynie, gdzie nam z konieczności pewnej rodzinnej wypadł punkt pośredni podróży,  znienacka niedzielnym rankiem do netu się dorwawszy wymyśliłam i wynalazłam.
Mierzeja Wiślana :)))
Czyli Żuławy bardziej, niż Kaszuby, ale za to w takim malowniczym miejscu i tak blisko i do Kaszub i do Gdańska i morze co rano zobaczę, i wiatru się nawącham :)))
TAK!!!!
Czas decyzji  objawił się nagle - to i decyzja krótka i spontaniczna ( wiecie, znacie - natychmiast, już!).
I jeden telefon .
I od jutra mamy piękne miejsce wypadowe, w cichym leśnym zakątku. Czyściutko, odnowiony ośrodek z 8 domkami, do morza kilometr przez las i park krajobrazowy, a plaża bez badziewnych urządzeń, i żadnego huczącego nachalną muzą, piskiem i wrzaskiem deptaku w promieniu 10 km:))) RAJ!.
Od jutra.
A my musimy ruszać dziś zaraz :)))
Ruszamy więc szukając noclegu na dziś, mając w odwodzie ewentualność na leśnym parkingu w śpiworach.
Luzik.
Jedziemy i szukamy na tym luzie nie martwiąc się i podziwiając widoki.
Ja jako swobodnie poruszająca głową i kręcąca szyją bez krępacji, wiercę się, palcem co rusz w różne strony wskazuję i wykrzykuję: OOOO!!! OJEJ!!! POPATRZ TAM!!!!. Stawać każę i wybiegam z bliska pooglądać, czym w kierowcy wzbudzam lekką irytację, bo tym ochom, nie ma końca i do wieczora nam zejdzie w polu, a za nami trąbią, bo za wolno jedziem.
Ale co tam. Lekceważę mężowe wzdychania i wypatruję wciąż obiektów i miejsc do zachwytów i fotografii, bo trasą tą nigdy dotąd nie jechaliśmy.
A to maleńkie ukryte jezioro z kąpieliskiem w sąsiedztwie zakopanej w lasach mazurskiej wioski, kameralne i bez zadęcia, z grillem ogólnie dostępnym, polem namiotowym, tak małe, że na mapie ledwo widać.A to pałacyk na hotelik przerobiony z wnętrzami niemal ludwikowskimi, biedermaierem i zapachem XIX wieku, a to kościółek z fikuśną wieżyczką, a to kaczki w stawie. A kapliczka przydrożna...
No, całe szczęście, nie ja musiałam prowadzić.
I z jednego z tych moich : "YYYYY, Patrz, jak pięknie!!!! " wynikł pierwszy dłuższy postój ( zaledwie 16 km od Olsztyna, bo się dość często "zachwycałam" i wciąż zbaczaliśmy z głównej drogi)
Toteż przedstawiam :
Gietrzwałd na pojezierzu Olsztyńskim.
Zachwycił mnie widok z drogi, którego niestety nie zdążyłam uchwycić, ale gdybyście kiedykolwiek jechali 16-tką od strony Olsztyna, radzę przed tą wioską zwolnić i podziwiać zbliżające się widoki.

(źródło - net)
Nie dość, że sama okolica pagórkowatych zielonych terenów i do tego dobra łagodnie kręta droga cudne, to jeszcze ta urocza dolinka, w której przycupnęło ni to miasteczko, ni to wieś, ze wznoszącą się nad nią ciekawą, choć tu typową, bryłą kościoła.
Jak się doczytałam na parkingu - to miejsce objawień i sanktuarium Maryjne.
Coś mi tam świtało.
Jako więc nieprzesadnie uduchowiona, lecz na architekturę i urok polskich krajobrazów wrażliwa od dziecka, zarządziłam zwiedzanie i lekcję historii. Tu ograniczę się tylko do odesłania na inne strony o tym miejscu, bo warto postudiować głębiej zmienną historię tych ziem i dążenia społeczeństwa do odzyskania praw do ich polskości.Między innymi to tu powstała pierwsza polska księgarnia wbrew zaborcy i germanizacji. Do dziś stojąca naprzeciw bazyliki, zwraca uwagę szyldem z nazwiskiem polskiego działacza kulturalnego i jej założyciela

Drugim, a głównym dla wielu i bardzo ciekawym zagadnieniem jest powstanie sanktuarium i okoliczności objawień, które miały tu miejsce w drugiej połowie XIX wieku, i są jedynymi polskimi objawieniami oficjalnie uznanymi przez kościół katolicki. "Polskie Lourdes" odwiedza do miliona pielgrzymów rocznie!
Tereny wokół bazyliki,  której od wewnątrz ze względu na niedzielne msze i dużą ilość pielgrzymów nie obejrzeliśmy na żywo, a jak już zdążyłam w sieci sprawdzić - cudna jest, są równie warte pooglądania, zadbane, gościnne i dobrze zorganizowane na taką sporą liczbę turystów. Na niedalekim wzniesieniu położonych jest 14 malowniczych kapliczek drogi krzyżowej.
Znalazłam ciekawą i obszerną relację z pobytu w sanktuarium, więc ją podrzucam dla zainteresowanych
 tu.

 

Tereny, na których leży Gietrzwałd, to część zielonych płuc Polski, obszar g miny w blisko 50% stanowią lasy, parę kilometrów od wsi Gietrzwałd znajduje się rezerwat na rzece Pasłęka - naturalnej granicy między Warmią i Mazurami, w którym ochroną objęte zostały tereny żerowania bobrów. Ważną informacją jest całkowity zakaz spływów kajakowych na tej rzece, gdyż ostoje bobrów znajdują się wzdłuż lewego jej brzegu na całej jej długości aż do Braniewa.
W  tej niewielkiej gminie znajduje się kilkanaście jezior i wiele tras rowerowych, oraz  przyrodniczych i turystycznych ciekawostek jak np. leśne arboretum w Kudybach oraz nowoczesne pole golfowe w Naterkach, zaprojektowane przez brytyjską (najstarszą zresztą w tej dziedzinie) firmę.

A w samym Gietrzwałdzie koniecznie zajrzeć należy na popas do Karczmy Warmińskiej. 
Nie mogłam oderwać oczu od wyeksponowanych na jej przestronnym dziedzińcu sprzętów, mebli, ozdób i kramów, w których na oczach gości produkuje się i sprzedaje wyroby garncarskie, pieczywo, ozdoby, tkaniny a nawet wyroby metalowe w małej kuźni z prawdziwym kowalem. Są też miody, warsztat plastyczny dla dzieci, izba warmińska i sprzęty kuchenne i rolnicze, a wszystko tak zmyślnie pourządzane, że aż dziw. Sama karczma, jako lokal gastronomiczny - z możliwością spożywania posiłku na wolnym powietrzu lub w jednej z kilku izb, urządzonych w różnych stylach, jak najbardziej godny polecenia. Kuchnia przepyszna, potrawy podane estetycznie i z włościańską prostotą. A golce, czerninę, czy dzyndzałki i inne tutejsze specjały mogę polecić z całym sumieniem, bo smaczne i w ilości, jak chłopu do kosy, zwłaszcza, że ceny są tu umiarkowane, a do konsumpcji zachęca nie tylko uprzejma i szybka obsługa, ale i uroda i wdzięk tejże obsługi  :)

  

  
                                        
 

Przy płaceniu rachunku spotkała nas jeszcze mała niespodzianka - każdy gość ( czyli ten, kto płaci, a nie każdy przy stole), dostaje słoiczek domowego smalcu i wizytówkę karczmy, by ją pamiętać i sławić. Co też czynię.
O licznych tu organizowanych świętach i imprezach, a także warmińskich zwyczajach można się dowiedzieć ze strony www. (link w nazwie Karczmy powyżej). 

Była to więc spontanicznie Warmia, gdzie bywałam w przeszłości najczęściej w Braniewie u mojej prababci i ciotek licznych, we Fromborku czy Elblągu, nie zgłębiając w zasadzie historii tych ziem, co nadrobiłam pisząc ten post, choćby ze względu na prababkę, ale to już całkiem inna i bogata w rodzinne epizody opowieść :)))

Na koniec wrzucam pewien szczegół architektoniczny, do którego mam od jakiegoś czasu słabość, i każdy dom, dokądkolwiek pojadę, zaczynam od tego elementu podziwiać i oceniać. A oceniam go  po ... pazdurach i szparogach, które są charakterystyczne dla danego regionu naszego kraju, choć podobne często można spotkać w całkiem odległej części Polski, a to za sprawą migracji i wpływów innych kultur.


Czyż nie piękne? :)))

Na dalszy ciąg naszej wyprawy zapraszam w kolejnym odcinku, a będzie mierzejsko -  pomorsko, nie bez przygód i zaskoczeń, jak również z licznymi pazdurami  :)

Pozdrowienia z podróży
Lewkonia


                     

piątek, 12 sierpnia 2011

Nalwyby

Pewnego słonecznego poranka (tak, wyobraźcie sobie, wewten wtorek konkretnie było słonecznie, radośnie i świergoląco, jak w sierpniu o poranku zwykle bywa) zerwałam się przed siódmą na równe nogi.
Powtarzam: na ur -lo- pie  -p r z e d - s i ó d- m ą!
DO LASU!!!! - przemknęła przez me zaspane czoło myśl, jak rącza łania - do lasu chcę JUŻ !!! NATYCHMIAST!!!
I jakbym o niczym innym nie śniła, jak zaprogramowana przez noc - zerwałam się, a rzadko się zrywam bez rozruchu, z łóżka.
Natychmiast, znaczy w moim przypadku dosłownie - niemal w piżamie. Bo jak ja chcę, to od razu tu i teraz. A nie: zaraz, już, czy (w czym na me utrapienie celuje mąż mój) JUTRO.
Przecież wiadomo - jutro istnieje tylko wyobraźni, to pojęcie czysto abstrakcyjne, gdyż nie następuje nigdy. Może następuje, ale na milisekundę, bo jak już nastąpi na dobre, to ...  znowu jest dzisiaj. Więc "jutro"  dla mnie, to tylko czcza wymówka.
A po co czekać na próżno, jak można coś zrobić NATYCHMIAST TERAZ!

Natychmiast znaczy: BACZNOŚĆ! KALOSZE WZUJ!!! 
I kanapka na drogę.
Tym razem zlitowałam się nad mężem mym, co dopiero drugi dzień miał urlop, a trzeci zaledwie odpoczywał  po odwiedzinach teściowej. . Żal człowieka, ale tak to czasem w życiu bywa, że kilka zmartwień na raz...

No więc kawa, szybka, bo nie ma co, ale śniadanie zjeść spokojnie dałam, a potem koszyk, strój leśny, co zawsze na swoim miejscu w pogotowiu czeka i...po kwadransie JESTEŚMY w  lesie. 

 

Generalnie ludzie dzielą się na tych, co jeżdżą do lasu, na grzyby i ... po grzyby.
Mój teść, mimo wieku uczciwego i poważnych zdrowotnych komplikacji ( w tym wzrokowych) na kilometr wyczuje, gdzie jaki grzyb znajdzie, nawet ten, co lubi sobie przycupnąć pod piaskiem na środku drogi, gdzie nikt by się go nie spodziewał - jak gąski - czy w jamkach pod liśćmi - inne takie). On więc należy do tych, co do lasu udają się w celu konkretnym PO GRZYBY.
Najbliżsi są mu wdzięczni niezmiernie, gdy jednego dnia ... uda mu się przytaszczyć do domu tylko jeden kosz. Bo zwykle na jednym, przednich okazów, nie poprzestaje, a potem suszy, wekuje, dusi, roztacza aromaty i ... nieźle bałagani. Teściowa jeno oczy do nieba wznosi i ... milczy z wdzięcznością za daną jej cierpliwość anielską do tych wypraw. Bo odkąd grzyby się pojawią, do ostatniego je teść tropić będzie.

Drugą kategorię reprezentuje mój kolega małżonek.
Grzyba od grzyba odróżnić potrafi, choć pewności według niego nigdy za wiele, i za każdym razem konsultuje nasze plony z sąsiadami. On też nie MUSI dziś zaraz, choć może i chce do lasu się udać, a jak już się pod wpływem mojego CHCĘ udaje, to na grzyby, przy okazji zażywając gimnastyki i ćwicząc wzrok rozleniwiony przed telewizorem. Rezultaty tych ćwiczeń mnie czasem zdumiewają.
Że jak to. Taki miś z brzuszkiem, co niechętnie na sport inny, niż rower namówić da się, szybciej się zgina ode mnie, choć ja  w pasie cieńsza, i bystrzejsze ma oko, czego bym nie powiedziała, gdy ma mi znaleźć okulary?
Albo ma cholernik szczęście i ambitny taki? 
W każdym razie z wypraw NA GRZYBY potrafi niejeden podobny okaz triumfalnie przywieźć, wcale się nie przemęczając. O:

Ten akurat po bliższym wejrzeniu został ułaskawiony ze względu na wiek.
Niech służy zwierzątkom leśnym na zdrówko.

I kategoria trzecia.
Ja.
Bo nie znam innych przedstawicieli. 
Jeżdżę DO LASU, pod przykrywką jeno, że w celu zbierania, tropienia i zapasów robienia.
Ale nieeee. Nie dajcie się omamić.
Ja przede wszystkim jeżdżę się napatrzeć.
Nachodzić.
Ponawykręcać  sobie stopy w kostkach na szyszkach z rozkoszą.
Nawąchać.
Nawyobrażać sobie, że grzyb widzę, po czym liść to jest po namacaniu.
Nazamyślać się na widok tego i owego.
Zgubić się w lesie nierzadko by.
Ponosić gustowny mały koszyczek ( a na co mi duży), a w nim: butelkę wody, okulary do podpatrywania fauny i flory, spray na komary, kozik, komórkę i ... aparat fotograficzny naturalnie.
Ten właściwie mi dynda cały czas na szyi.
Nie pomyślałam nigdy o atlasie grzybów. Mam męża w zasięgu wzroku przeważnie, więc jak COŚ znajdę, to wołam:
- Hop, Hop!!!Grzyba mam!!!
Mąż galopem ( powiedzmy) przybiega, po czym każe mi go odłożyć, skąd wzięłam.
Za parę chwil on woła mnie:
-Hej, Dziubek, chodź,  zdjęcie sobie zrób!
To lecę. 
I robię:


Kozia bródka, młody okaz, grzyb jadalny, pod ochroną.


Podgrzybek, grzyby jadalny, na naszym Śląsku Opolskim zwany w gwarze sinioukiem, bo przekrojony sinieje. Ten rośnie na pniu ściętego drzewa, i ma kapelusz w kształcie motyla.


Nieznany mi z nazwy rodzaj huby, ale za to jaka piękna koronkowa robota, jakby damskie galotki z początku xx wieku


 Rodzinka kurek. Uwielbiamy duszone w śmietanie :) 
Coraz ich mniej. Można pomylić z trującym kielichowcem! 

Z moich własnych zbiorów takie natomiast skarby mogę pokazać (sto innych czeka na swoją kolej):

Bo kolor ładny taki :)

Pieniek dla zdesperowanego wędrowca, lub irokez :)

I uśmiech od ucha do ucha jako antidotum na kaprysy lata :)


A teraz część poważna całkiem.
Czy potraficie odróżnić borowika prawdziwka od borowika szatańskiego, szatańskiego od ceglastoporego, a prawdziwka od goryczaka żółciowego lub muchomora sromotnikowego?
W wielu bowiem źródłach w sieci znajduje się nazwy bardzo niefachowe, a w różnych regionach kraju różne nazwy na ten sam grzyb.
Jak więc wygląda Waszym zdaniem szatan?

U nas, na Opolszczyźnie, mylnie nazywa się szatanem ... goryczaka żółciowego.
Nie jest to grzyb trujący, ale niejadalny, nadający potrawie gorzki smak, więc potrafi popsuć całą robotę i obiad. W swojej młodej formie przypomina młodego borowika, gdy ten ma jeszcze jaśniejszy kapelusz. Cechą goryczaka jest różowiejący spód kapelusza, i inne ubarwienie mniej maczugowatego trzonu, a także lekkość, z jaką daje się oddzielić (myląco aksamitna beżowa) skórka kapelusza: 
                                      
Jeśli macie wątpliwości, czy to nie goryczak, wystarczy nagryźć kapelusz. 

A to borowik ceglastopory, niesprawiedliwe mylony z szatańskim:

Wierzch kapelusza ma ciemnobrunatny, spód pomarańczowo czerwony, mocne osiatkowanie trzonu.
ławo pomylić z borowikiem ponurym, sklasyfikowanym jako trujący, do spożycia nadaje się po dokładnym obgotowaniu. Nie polecam ani jednego, ani drugiego.

I poza wspomnianym "sinioukiem"  - zajączek, często wzgardzany, a jadalny i nie do pomylenia z innymi za sprawą siateczki spękań na matowym kapeluszu.Taki trochę zdekupażowany :)


A borowik szatański, czyli szatan, nie żaden inny, jest niezwykle rzadko spotykany w Polsce, więc wybaczcie, nie mieliśmy przyjemności:) I jeśli kiedykolwiek znajdziecie taki grzyb, będzie to wygrana w totka.
A gdyby ktoś jakikolwiek szatanem nazwał, przyjrzyjcie się, czy to nie czasem goryczak. Chociaż i tak lepiej nie zabierać go do domu, niech służy lasowi.
Oczywiście nie namawiam do zbierania podejrzanych okazów, ale też nie w każde źródło internetowe należy wierzyć. Także i temu postowi nie zawierzajcie swojego zdrowia, tylko... kupcie dobry atlas grzybów NATYCHMIAST, albo przestudiujcie ten. Tu w odpowiedni sposób sklasyfikowano i opisano najczęściej spotykane i te groźne, których lepiej nie tykać.
Lub ... wybierzcie się lepiej ...do lasu po prostu :))) Jak ja:)))

Co do opisów zdjęć zebranych przez nas grzybów mogę tylko zapewnić, że były prawdziwe, gdyż nadal piszę i mam się dobrze ...po wczorajszym śniadaniu złożonym z jajecznicy z grzybami.Zebranymi własnoręcznie :)))) PYCHA!!!!

A w sobotę... ruszamy na ryby, lwyby i inne. Kto na Mazurach czy Kaszubach mieszka, niech się rychtuje, bo zwalam się w gości NATYCHMIAST :)))))

Pozdrawiam i życzę samych zdrowych bezpiecznych prawdziwków

Wasza zdrowa jak rydz
Lewkonia ;))))


wtorek, 9 sierpnia 2011

Prosto i wykwintnie

Czym można znienacka uraczyć rodziców na srebrne gody?
Co zmajstrować zamiast tortu, jednakowoż kuchnię zachlapać po sufit?
A jeszcze żeby się nie napracować, mieć radochę i samemu napaść brzuszek?
Proszę uprzejmie, oto dzieło synów naszych wiekopomne:


Prawda, że powalające? :)
A proste takie.
Ot, nie namęczyli się zbytnio, ale jaki to był smak... !

Potem był jeszcze spacer  po uroczych zakątkach naszego starego miasta i kolacja na wysoki połysk, cośmy ją sobie sami fundnęli, bo młodzież zbiera na studia :). Ale to już opowieść na inny odcinek, bo koniecznie chcę to nasze stare miasto kiedyś szerzej pokazać, sama zaskoczona jak wypiękniało ostatnio.

A teraz będę nieskromna.
Bo ja też mam talent kulinarny. I synowie nasi, gdyby nie lenistwo,  mogliby częściej genami poświecić, gdyż - inny by się chwalił, a ja tylko mówię - po mnie to mają, po mnie :)))
Słucham..?
Nie, nie lenistwo. ( zaprawdę nie mam pojęcia, skąd się przyplątało do naszej zacnej rodziny.)
Talent mają.
I żeby tylko jeden.
Ale wracając do kulinarnych arcydzieł rąk moich - lubię, gdy dzieło powstaje nie dłużej, niż godzinę, a pozostawia czar i wspomnienia na lata.
Hmmm, uprzedzając podejrzenia  - wykluczam powikłania żołądkowe z tych doznań płynące, nie odnotowano dotąd żadnych, jeno czasem ktoś weźmie dokładkę na wyrost lub nagle odkryje że coś faszerowane czymś, to nie na jego wątrobę :)

Obiecałam Ice, z którą kulinarnie łączy nas niejedno :), że zdradzę mój ulubiony przepis na tartę, więc podaję go dziś, jeszcze czując ten delikatny smak na podniebieniu* ....mmmmm, bo dziś był TEN DZIEŃ.
Choć planowałam ją na niedawne rodzinne spotkanie. Jednak bacząc zwykle na gusta i ograniczenia w diecie moich gości,  poszłam w bezpiecznym kierunku rosołu i białego mięsa :)


Saumon Quiche
ciasto:
(na formę 26 cm ) 
-  200 gram mąki pszennej
- 100 gram masła 
- 1 jajo
- 2 Łyżki mleka
- szczypta soli 

masa:
- 300 gram wędzonego łososia
- 750 gram porów
- 2 Łyżki masła
- 4 jaja
- 6 Łyżek śmietany (kwaśnej)
- szczypta soli i bały pieprz
- pół płaskiej łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
-1 Łyżka soku z cytryny

Od razu nadmienię, że zarówno łososia, jak i porów wykorzystałam tym razem połowę przykazanej porcji. Nie dlatego, że nie miałam, ale jest to bardzo sycące danie, więc to ograniczenie mu nie szkodzi, ponadto moi panowie umiarkowanie lubią łososia i pora.
Z braku białego pieprzu dodałam czarny, czego nie widać, choć ponoć smak lekko zmienia.
I jeszcze poradzę - spróbujcie zawczasu łososia, bywa bardzo słony, wtedy nie trzeba solić masy jajecznej, zwłaszcza, gdy się wykorzysta przepisową jego porcję.

A teraz po kolei:

1
Zagnieść szybkie ciasto jak na kruche, dobrze siekając masło.
Masło powinno być twardawe, a ciasto delikatne i  jedwabiste w dotyku. Schłodzić  pół godzinki w lodówce zawinięte w folię.
2.
Por pozbawić części ciemnozielonych i piętki, przeciąć wzdłuż, bardzo dokładnie umyć.
Pociąć na grube półkrążki, dusić 6 minut w 2 łyżkach masła, tak by się por zeszklił, ale nie rozmiękł całkiem. Powinien być lekko twardy. Nie spalić masła!!!
Ostudzić.
3.
 Pokroić łososia w cienkie paski (lub co tam z niego da się, jeśli ma skórę - usunąć najpierw całą)
4
Włączyć piekarnik na 200 stopni, posmarować formę masłem
5
Jaja, śmietanę, przyprawy i sok z cytryny roztrzepać dokładnie.
Dodać ostudzony por i łososia.
6.
 Formę wykleić ciastem równo z brzegami. Podpiec samo ciasto, aż się podsuszy. Zapobiegnie to wsiąkaniu masy w dno i skróci zapiekanie.
Wyjąć z piekarnika ciasto, wylać na nie ostrożnie masę i zapiekać ok 20-25 minut.
W każdym razie ciasto będzie rumiane a masa ściągnięta i przyrumieniona.

Mam nadzieję, że poniższe zdjęcia oddadzą kunszt, z jakim kucharzyłam, i zabraknie Wam słów podziwu, a następnie popędzicie do nocnego po składniki wyżej wymienione :)))
Zawczasu życzę wszystkim Bon appetit :)))

      **


FIN


* jadłam tak łapczywie, że podniebienie moje odczuwać to będzie parę dni, bo próbowałam wprost parujący  quiche 
** na życzenie panów mały włoski grzeszek do francuskiej potrawy - ciut mozarelli

Bonne nuit

Wasza
Lewkonia :)

piątek, 5 sierpnia 2011

Drogie koleżanki, kochani koledzy! ( a tak na wszelki wypadek, gdyby tu któryś zaglądał)
W ostatnich tygodniach miałam masę przemiłych zdarzeń, niespodzianek i prezentów od losu, a że zwykłam każdy miły drobiazg do tych ostatnich zaliczać, choć się dotąd nie obnosiłam, to dziś się obniosę z paroma.
Kilka z Was uznało, że należy mi się małe słodkie co nieco w postaci laurki i zabawy. W zabawach uczestniczę zawsze chętnie, bo nigdy z nich nie wyrosłam, a że obie wymagają szczerości, to szczerze do tego niewyrośnięcia się przyznaję. 
Laurki zawsze chowałam skromnie do szuflady, ale dziś zrobię wyjątek.Pierwszy i ostatni :)))
Najpierw Qra Domowa uznała, że Was na pewno zainteresuje, co mam do powiedzenia w kilku bardzo ważnych kwestiach, więc postanowiłam z lekkim oka przymrużeniem dokończyć poniższe zdania, natomiast Agata Adelajda, Chmurka i Emocja poprosiły mnie pięknie o wyznanie  kilku faktów o mnie dotąd  w sieci nie publikowanych, toteż uznałam, że jeśli poniższe zdania sobie przeczytają /- cie, to zaspokoję i jedną i drugą grupę zabawowiczek :)
Przy tej okazji za laurkę Wam pięknie dziękuję, za dzielenie moich radości smutków i bycie moim fanklubem w chwilach najpotrzebniejszych ( och, nie miałam pojęcia, że to będzie takie budujące, mieć tyle niteczek w sieci ) i obiecuję poziomu nie obniżać, nikogo nie zawieść i być lovely jak najdłużej:)))
Oto dwadzieścia (zamiast siedmiu) rzeczy, których o mnie nie wiecie, bo niby skąd :)))


1.Nie wiecie, że czasem bywam ... celnie i błyskotliwie złośliwa, a i tak mnie lubią :)
2. Straszliwie boję się ... nurkowania w mętnej wodzie, i to także w przenośni
3. Mam obsesję na punkcie …uczciwości i rzetelności
4. Nie wytrzymam bez ...powietrza dłużej niż 3 minuty
5. Mogłabym mieć nawet 1000 ... długopisów, a i tak w pośpiechu nie mogę ich znaleźć i notuję kredką do oczu :)
6. Ślub na pewno wezmę zanim skończę …  nieaktualne, bo już skończyłam, wzięłam i nie oddam ;)))
7. Oczy ze zdziwienia mi wychodzą, gdy …jedni bezwstydnie kłamią i manipulują tłumem, a inni dają temu bezmyślnie wiarę
8. Najgorsza rzecz na świecie, to  zachłanność, z niej biorą się wszystkie plagi
9. Nienawidzę prasować pościeli :(((
10.Zakupy to dla mnie.... strata czasu i pieniędzy
11. Zdarza mi się …zaspać i nie mieć wyrzutów sumienia
12. Zawsze muszę mieć …w portfelu jakieś drobne na chleb i bilet MPK. To zresztą  są przeważnie tylko drobne
13. Płaczę przy …siekaniu cebuli 
14. Nie lubię kiedy ktoś …robi z siebie ofiarę losu
15. Nigdy …nie wyprzedzam na trzeciego.  W ogóle nie lubię takich, co się chamsko przepychają łokciami.
16. Jestem typem... realisty, pragmatyka, marzyciela, romantyka, optymisty i nawszelkiwypadek-sty. Wszystko w miksie z bonusem " a nie mówiłam?"
17. Przepadam za ... takim jednym z trójki
18. Bardzo się tego wstydzę, ale …mam bałagan w torebce. Pen-drive miesza mi się w niej z gumą do żucia itd...
19. Gdy patrzę w lustro to …mu wierzę i jestem mu posłuszna
20. Czasem się zastanawiam co by było gdybym.... była chłopcem :) Ale jedno wiem na pewno - nie nosiłabym gaci z krokiem w rejonie kolan ;)))



Teraz powinnam obdarować wyróżnieniem 16 blogów, ale większość z tych 16, które zechciałyby je przyjąć ode mnie, już takie lub podobne otrzymały i wpodobnych zabawach brały udział. Wszystkie zresztą, które odwiedzam wiedziec powinny, że nie ad hoc, lecz własnie dlatego, że mają to "coś". 
Toteż przekazuję je jednej wyjątkowej osobie, i wiem, że swoim wdziękiem i poczuciem humoru nie zawiedzie nas w wyznawaniu 7 rzeczy, których jeszcze o Niej nie wiemy. A jest to Katie. Uzasadnienie? Och, tego się nie da ująć w słowach, w każdym razie moich. Ona jest słowem najcelniejszym, a przy tym czasem taką łamigłówką i łamisłówką... Jak ja to lubię :))))


Do zabawy w dokończenie 20 zdań w oczekiwaniu zaskakujących, sensacyjnych i powalających konkluzji zapraszam Dorotkę, która do niedawna tylko pięknie pokazywała, co jest jej pasją, a teraz włączyła "dźwięk'" na drugim swoim blogu.
Dorotko, dopiero dziś miałam czas przeczytać go w całości i popodglądać Twoje marzenia. Długo na to czekałam. Tym samym odwdzięczam Ci się za dłuuugi już czas znajomości i cichutkiego mi towarzyszenia w dobrych i gorszych momentach. Ale to już tylko nasze sprawy i o tym tutaj cicho-sza... 
A przy okazji gratuluję Wam Sielanki,  co rośnie i co nadzieję i marzenia w sobie skrywa :)))


Jeszcze raz dziękuję i mam nadzieję, że niczego (aż tak) nie popsułam, że bawić Was będę mimochodem nadal dobrze i rozpowszechniać tylko dobre i sprawdzone informacje :))))


Wasza
lovely Lewkonia