wtorek, 14 grudnia 2010

Pytanie na śniadanie

Bardzo rzadko, ale jednak od czasu do czasu za sprawą telewizji śniadaniowej lubię sobie mimochodem podczas porannej krzątaniny w kuchni podsłuchać, co ciekawego mają do opowiedzenia ciekawi ludzie.
Czasami są to tematy wałkowane w podobny sposób z tymi samymi gośćmi gdzie indziej, ślizgające się po temacie niby - dyskusje, zmierzające do z góry już przewidzianych wniosków, ponaglane przez prowadzących, ściskane do maksimum w imadle czasu ... nie, nie są to moje ulubione audycje.
Gdy zaś widzę w nich arogancko rozpartego na kanapie celebrytę ... bez wahania sięgam po pilota. I pstryk!

Ale jednak bywa, że zerkam, słucham i coś mnie - kobietę poszukującą - poważnie zainteresuje. Zwłaszcza, gdy poruszane są problemy społeczno-prawne, rodzinne, psychologiczne, wychowawcze itp.
Nie potrafię więc bez zaangażowania emocjonalnego i obojętnie przejść nad tematami dotyczącymi ludzi dotkniętych biedą czy chorobą, niesprawiedliwości, krzywdy wyrządzanej słabszym.
W tym i zwierzętom.
A dziś padło takie pytanie na śniadanie:
JAK ZAPOBIEGAĆ KRZYWDZENIU ZWIERZĄT PRZEZ ... DZIECI ?

Sformułowanie mogło być nieco inne, nie pamiętam dokładnie słów, może "przeciwdziałać", może "agresji", ale sedno sprawy dotyczyło dzieci i ich emocjonalnym problemom, wyrażanym poprzez zły stosunek do zwierząt.
Jak na tak ciasne ramy czasowe temat przeogromny i pozwalający jedynie nadać sygnał w kierunku dorosłych, że jest i nie zmniejsza się, lecz rośnie ów problem.
Ja sama również nie zdołam i nie zamierzam pracy naukowej tu tworzyć, ani też  nie łudzę się, że temat ze wszech stron poruszę, lecz na kilka aspektów tamtej rozmowy uwagę chcę zwrócić.
Żeby skrócić, wypunktuję, bo wzburzona bardzo jałowością w efekcie owej "dyskusji" (choć właściwie jestem jednym z przykładów, że jednak plon jakiś dała) i brakiem merytorycznych, dobitnych wniosków, mogłabym w  chaos myśli popaść.
Toteż punktuję:


1.
Wszelka AGRESJA dzieci wyrażana na różne sposoby, w tym poprzez maltretowanie zwierząt, jest sygnałem dla rodziców, że należy się dzieckiem i przyczyną jego emocjonalnych zaburzeń zająć, a nie jedynie agresję tę dla świętego spokoju rodziców, dziecka i w końcu zwierzęcia, uciszać. Chociaż jestem zdania, że w tej sytuacji na pierwszym miejscu powinno stać zwierzę, a nie zawsze tak jest.
Agresja rodzi się w dziecku z wielu powodów, bo przecież nie żyje ono odrębnie od rodziców (i innych dorosłych) i domu rodzinnego, gdzie ją obserwować i jej się od urodzenia uczyć może, nawet, gdy bardzo uważamy, by jej nie było. A uczy się szybko.
Zadaniem rodziców jest wychwycić jej przejawy u dziecka i obserwować przyczyny i skutki oraz tendencje. Gdy się nasila i jest nieadekwatna do bodźca - brak interwencji, to zgoda na nią.
Dodatkowych dawek pobudzających do gwałtownych reakcji i przeżyć dostarczają " bajki puszczane w tv" ( powstrzymam się od  moich opinii na ten temat, chyba są jasne), nieodpowiednie zabawki - hałaśliwe, zbyt jaskrawe, mało edukujące, nie wymagające udziału rodzica w zabawie, nie uczące cierpliwości itp.
Kolejne źródło - zabawy z rówieśnikami, i nie twierdzę, że walka o zabawkę, to sygnał, że w psychice dziecka źle się dzieje, mamy taką walkę zapisaną w genach i rzadko które siedzi potulnie, gdy go walą w głowę własną łopatką, ale uważam, że mama paląca papieroska na ławce przy piaskownicy nie ma prawa do poczucia wolności od wychowywania brzdąca, nawet na sekundę. Co nie oznacza trzymania go za rękę i strachu o jego życie, gdy złapie guza. Nie! Mama ma czuwać nad jego zachowaniem i dostrzegać, gdy dziecko staje się zaborcze, gdy robienie krzywdy i płacz innego dziecka daje mu satysfakcję, gdy powoli przekształca się w zimnego oprawcę, nie zdając sobie z tego sprawy. Brak reakcji mamy jest tylko zachętą i sygnałem, że trzeba sobie umieć radzić wszystkimi możliwymi środkami. Ubolewam nad mamą, która lekceważy takie zachowania, bo sama ich kiedyś doświadczy, a wszelkie tłumaczenie, że NIE WOLNO będzie już za późną próbą odwrócenia nieodwracalnego.
Dzieci nie muszą i nie potrafią być stale posłuszne i karne, żeby było jasne - ja sama prócz rodzonych miałam pod pieczą kilkaset dzieci do lat 6 i wiem, że broić muszą, bo takie jest prawo natury ich wieku. Ale muszą wciąż słyszeć, co dobre, a co złe. OD OSESKA!

2.
To, czy dziecko - już dwuletnie - rozumie, że kota boli, a pies niekoniecznie lubi ciągnięcie za ogon - jest ZADANIEM MAMY I TATY a nie "bajki" w telewizji, rówieśnika z piaskownicy, czy cioci w żłobku, gdzie żywy egzemplarz zwierzęcia nie występuje, więc i pretekst do takiego poznawania świata również nie.
Nie zgadzam się na obciążanie placówek edukacyjnych wyłączną odpowiedzialnością za elementarne wychowanie, w tym w kwestiach  humanitarnego odnoszenia się do wszelkich istot żywych.
Zdanie - wytrych, które i w tej dyskusji padło "SZKOŁY POWINNY tu na potrzeby tematu:  wprowadzić ścieżkę edukacyjną dotyczącą traktowania zwierząt" wywołało  u mnie odruch gwałtownej potrzeby zaczerpnięcia powietrza. Poczułam, że się duszę!
I dalej padło z ust rozanielonej własnym odkryciem pani redaktor "Wiem, że już powoli wprowadza się do podręczników i programów treści ......"
Ludzie! Trzymajcie mnie!!!
A ja - to pies? A tysiące moich rówieśników, gdy w tornistrze nieśli do szkoły elementarz Falskiego, skąd wiedzieli, że nie wolno kopać psa a kota wieszać za ogon na drzewie i rzucać nadmuchanymi żabami o asfalt???
Skoro rzekomo nie uczono tego w szkole, a jedynie, że ALA MA ASA, to skąd tylu kochających zwierzęta obrońców ich praw w wieku grubo pomaturalnym ???!!!
Moja Mama z  pewnością padła by na zawał słuchając tych "mądrości" (delikatnie mówiąc), bo to w jej gabinecie biologicznym od lat 60tych wisiał ogromny napis, który musieliśmy znać jak pacierz :

OBOJĘTNEGO NA NIEDOLĘ ZWIERZĄT I LUDZKA NIEDOLA NIE WZRUSZY

Tego pani redaktor przewidzieć nie mogła, bo pewnie zaczerpnęła wiedzy od jakiegoś z naszych pożal się Boże ministrów od .. nie, nie edukacji... od REFORMY EDUKACJI, bo ją wprowadzają w pocie czoła (nie żeby od myślenia ten pot), z corocznymi zmianami, od 20 lat!
I psują to, co dobre było, nie pytając o zdanie nauczycieli z prawdziwego zdarzenia. Nasi ministrowie od tychże reform widocznie nie pamiętają, czego dobrego nauczono ich w szkole, skoro twierdzą, że trzeba to właśnie wprowadzić, lub bezmyślnie likwidują, to, co dobre było, by zaraz radośnie i dumnie oświadczyć światu, że właśnie je wprowadzają. To samo, ale jakże nowe!!!
A może oni wagarowali, w ten sposób podkreślając swą postawę, że wszystko, co w PRLu, było be?
Otóż - nie wszystko!
Z pewnością domowe wychowanie młodzieży, tudzież dzieci w wieku przed- i wczesnoszkolnym było dużo staranniejsze. Proszę dobrze poobserwować zabawy dzieci i posłuchać, jak mówią. Jak odnoszą się do starszych i jakie są ich rozrywki. Nie mówię, że wszystkich. Ale na moje belferskie oko przynajmniej połowa dzieci nie ma kindersztuby, a czas poświęcony na rozmowy z nimi o WAŻNYCH SPRAWACH skurczył się do paru minut. Lub, gdy tak niektórych poobserwuję, do zera!
Coraz częściej łapię się na tym, iż PODZIWIAM RODZICÓW, którzy potrafili nauczyć swoje dziecko kultury, mają o czym z nim rozmawiać i przyswoili im podstawowe zasady współżycia w świecie, wliczając weń nie tylko ludzi, ale i ZWIERZĘTA. Jakby to było coś kosmicznego i wymagającego kilku fakultetów przynajmniej!
Tata tłumaczący synowi, że swą  męskość objawia się tym, gdy się zwierzę przed złym broni, a nie, gdy wyrywa mu skrzydełka, choćby muchą było.
Mama zabraniająca rozgrzebywania mrowiska i rozdeptywania dżdżownic!
OD TEGO SIĘ ZACZYNA, DRODZY RODZICE!
Nie trzeba wielkich czynów i trudnych słów, by wytłumaczyć dwulatkowi, dlaczego tak robić nie wolno. By nauczyć szacunku do żywych istot, nie tylko tych domowych (No, może z komarem i osą trudniejsza sprawa. Przyznaję, zabijam, gdy nie ma innego wyjścia)
Skąd więc bierze się taka ZNIECZULICA WŚRÓD DZIECI?
Ano ZE ZNIECZULICY WŚRÓD DOROSŁYCH, lub braki uwagi, na to, co robią dzieci.

Szkoła, droga Pani redaktor, to już sobie może walczyć z wypaczeniami, a nie wychowywać.
Może to wychowanie wspierać, a nie zastępować.
(W Niemczech np nie ma pojęcia wychowawca klasy. Jest OPIEKUN klasowy - Betreuer)
I szkoła wspiera, jak może i na ile jej wolno! I nie potrzebuje do tego żadnych extra programów, z góry narzuconych papierowych mądrości, których jakoby sama nie posiadała.
Bo posiada. W światłych i wrażliwych umysłach pedagogów, którzy tą mądrością i wrażliwością potrafią skutecznie zarazić swoich uczniów, wbrew brakom wychowawczym wyniesionym z domu!
I niech ten akapit  będzie pełnym szacunku i wdzięczności ukłonem w stronę mojej Mamy (jako Mamy i Nauczyciela) oraz grona moich nauczycieli na wszystkich szczeblach mojej edukacji, bo nieczułego i nieświadomego powyższych treści nie miałam jakoś "szczęścia" spotkać, a także wszystkich tych nauczycieli, których poznałam przez ćwierć wieku mojej pracy pedagogicznej.
Nikt z wymienionych nie doświadczył tylu reform edukacji.
A każdy z nich człowiekiem ludzkim zwierzęta szanującym JEST!

3.
PIES POD CHOINKĘ!!!!!!!
Nauczeni, że przytulny misiu, piesek, tygrysek zastąpią nam przyjaciela, tęsknimy naturalnie do żywej ich postaci u boku. Najlepiej, żeby jeszcze potrafiły mówić ludzkim głosem. Ale jak nie, to niechby dał się chociaż uczłowieczyć - w lalczynej sukience, w czapusi i kaftaniku zdjętym z  misia pluszaka. Niech pochodzi w butkach, a może nawet na dwóch łapkach.
Sama takie zabawy urządzałam swojej suni, która dawała się nawet zapakować do wózeczka, ale nie na długo.
Nie zdawałam sobie sprawy, że ją to męczy, że za gorąco jej w tej czapie, że łapki bolą od skakania na dwóch. Oczywiście, mama zabraniała, ale parę razy psinka musiała odgrywać rolę dziecka, póki nie dostałam klapsa i płaczącej lalki z włosami do czesania. Nie powiem - czesałam ją skutecznie do całkowitego wyłysienia.
I bardzo dobrze, że tę lalkę miałam, bo co by było, gdybym tak sunię zaczęła tarmosić. Nie znaczy to, że z zabawkami wolno mi było postępować nieczule, bo czucia nie mają. No jakoś tak jej te włosy same ... A lalka uczyła podstawowych odruchów macierzyńskich i ogólnie traktowania przedmiotów martwych z równą troską, jak ludzi.
A dlaczego pies pod choinkę??
No właśnie NIE !
Nie znalazłam mojej suni w torbie na prezenty, nie miała mi zastąpić zabawki, choć jako erzac rodzeństwa służyć musiała, ale od tygodni przygotowywana byłam na przyjęcie jej do domu, na spełnianie wobec niej obowiązków opiekuńczo-pielęgnacyjnych, bo maleńka była, jak piąstka. Przypadkiem zdarzyło się, że pojawiła się u nas w grudniu. A może w listopadzie, a więc w okresie "podchionkowym"
Ale jestem absolutną przeciwniczką zastępowania prezentów żywym stworzeniem, jeśli chodzi o małe dzieci.
Zwierzę nie może być gwiazdką z nieba i zabaweczką, bo malutkie i milutkie! Rodzice muszą przewidzieć,że ono się zmieni i jego wymagania również. A temu już małe dziecko nie sprosta.
Lepiej, żeby w sytuacji, gdy chcemy, by dziecko rosło razem z psem czy kotem w domu (bo wychowawcze to jest bezdyskusyjnie) - zaplanować takie pojawienie się psiaka, czy kociaka bez okazji NIE DLA DZIECKA!
Po rozważeniu wraz z nim, po co ten psiak/kociak ma się pojawić, po ustaleniu zakresu obowiązków i uznaniu go za nowego RÓWNOPRAWNEGO CZŁONKA RODZINY, z tym, że głosu zabierać nie będzie mógł, chyba, że znacząco zaszczeka.
Ja w każdym razie sama wyraźnie mojej mamie podpowiedziałam, po co nam ten pies, gdy na całe przedszkole szlochałam: urodź mi dziecko, albo kup mi psa !
Mama miała tylko jedną możliwość, bym nie była jedynaczką :)
I to była pierwsza w moim życiu miłość ( nie do pierwszego psa), taka, którą  sobie KUPIŁAM.
Kiedy po 13 latach sunia odeszła, będąc już 18-letnią panienką na wydaniu żegnałam ją  jako wierną moją towarzyszką mojego dzieciństwa. Nie zabawkę, lecz PSA o ludzkiej duszy.
I od tamtej pory ja mam PSIE serce.

Jeśli więc dziecko od początku nie ma ustalonych reguł traktowania zwierzęcia, nie zna jego fizjologii i nie jest uczone wyczuwania jego potrzeb, których nie potrafi przecież nam wyartykułować znanym nam językiem, jeśli podrzucone pod choinkę ma zabawić i spełnić marzenia, a nie będzie miało swoich odrębnych praw do życia w jemu odpowiadających warunkach, jeśli ma zastąpić dziecku opiekę rodziców i całkiem zwolnić ich od kontroli nad jego emocjonalnym rozwojem, czy lękami, bo przecież dziecko ze zwierzęciem wychowa się samo na dobrego człowieka, to niech sobie rodzice taki "prezent" darują i sami sobie założą smycz.

4.
I ostatnia kwestia.
Miasto czy wieś, droga Pani redaktor, nie jest jedynym determinantem w sprawie ludzkiego czy nieludzkiego traktowania zwierząt.
Owszem, rolnicy hodujący zwierzęta, czy zwykli posiadacze jeno Burka z podwórka mają inne podejście do zwierząt wynikające z innego ich przeznaczenia. Tu nikt nie ma czasu, jeśli pracuje na roli, nauczyć psa manier i chodzenia na smyczy. Więc i te budy z psem na łańcuchu w pewnym sensie uzasadniam. Co do sposobu hodowli, zbyt długi to temat, by rozwinąć, ale nie jedlibyśmy chyba niczego, co odzwierzęce, gdybyśmy poważnie i osobiście temat ten zgłębili  Nie zaprzeczam i nie podważam, że świadomość z jaką obchodzi się na wsi ze zwierzętami jest niższa, ale ich nieczułe traktowanie nie wynika ze zwierzęcenia gospodarzy wiejskich. Setki lat tej świadomości nie było, a jeśli nawet teraz dociera, to do młodszych pokoleń. Konieczność, ciężka praca - przyczyny są złożone, choć nikogo nie usiłuję tłumaczyć.
Ale zarzuceni drastycznymi obrazami koni gnijących żywcem, psów skołtunionych przy budzie i tego typu większych spraw machamy ręką na "mniejsze zło" wyrządzane niejednokrotnie na naszych oczach zwierzętom w naszym sąsiedztwie. W mieście.
Nie dokarmiamy  gołębi, bo brudzą.
Za to dokarmiamy kaczki puchnącym im w brzuchu chlebem.
Nie dopuszczamy do zakładania gniazd.wróblom, bo niszczą elewację.
Nie wtrącamy się widząc pana ciągnącego psa na smyczy, aż się biedny dusi..
Zostawiamy zwierzęta na pół dnia bez spaceru i towarzystwa.
Wypuszczamy psa na chwilkę na trawnik, nie dając mu się wybiegać.

Nie zdajemy sobie sprawy, że psy w schroniskach to w większości psy porzucone przez ludzi z miasta, a nie bezdomne.
Chomik może się obyć  bez  życiowej przestrzeni, a poza tym i tak niedługo zdechnie. Musi mu starczyć taka klatka, jaką ma..
My, "miejscy" ludzie*, mający lepszy dostęp do wszelkiej edukacji ekologicznej, nadal kupujemy i wyrzucamy tony folii, którą potem duszą się ptaki i stworzenia wodne.
itp.itd...
Mamy setki podobnych grzechów zaniedbania na sumieniu żyjąc w wygodnym nam zakłamaniu.
I robimy to na oczach dzieci,  wmawiając im, że to nic złego.
Że dopiero, jak urwie kotu nogę, to będzie mu robił krzywdę.

Więc na pytanie postawione mi dziś na śniadanie odpowiem tak:
KRZYWDZENIU ZWIERZĄT PRZEZ DZIECI ZAPOBIEGNIEMY PRZYKŁADEM.
TYLKO WŁASNYM DOBRYM PRZYKŁADEM I GRUNTOWNYM WYCHOWANIEM.
ZANIM ZAJMIE SIĘ NIM SZKOŁA

Czy wtedy potrzeba by było takich dyskusji?

*Nim staliśmy się wieśniakami,  mieszkaliśmy od urodzenia w mieście. Nadal w nim pracując zmieniliśmy nie tylko adres, ale i perspektywę, z której patrzymy na różne rzeczy. To dobrze robi na obiektywizm  :)

A to nasz obecny Pies i Przyjaciel w pierwszym dniu po zameldowaniu się u nas.
Miłość Kupiona, ale kilkanaście lat wyczekana, bo dotychczasowe mieszkanko byłoby dla Psa mordęgą.
Był za to wspaniały żółw Gryzak, o którym może kiedyś :)


  Pierwsza noc bez mamy i braci
      




     


 Ze słonikiem - pierwszą zabawką


                                           





 Jak się dobrze przyjrzeć, widać kałużę :))

Cóż dodać - tylko chyba tyle, że u nas Zwierzę, też człowiek  :)))

Pozdrawiam ( do jutra, bo mi się jeszcze zupełnie coś innego  w głowie pisze, ale o tym musiałam już teraz :)

Lewkonia

PS.
ANIU z GOLDENKIEM!
Jeśli czytasz, odezwij się do mnie
parla.mi@wp.pl
















.

7 komentarzy:

  1. Widzę, że telewizyjna dyskusja...przepraszam...rozmowa poruszyła Ciebie dogłębnie. Całe szczęście, że nie oglądałam tego , bo zapewne żyłka by mi się napięła i oczko nerwowo zaczęło mrugać. Popieram Cię droga koleżanko w 100%. Bliska mi Twa filozofia bo: podobną wyznaję i popieram; gadanie to jedno, ale konsekwentne działanie dopiero daje efekty; jesteśmy tej samej profesji(ja ją porzuciłam po 13 latach by dzieciaki nie chodziły z kluczem na szyi)i wreszcie co najważniejsze kocham wszelkie stworzenie boskie. O reformie szkolnictwa nie będę nawet wspominać bo szkoda psuć sobie miły wieczór.
    Pozdrawiam z poruszonym sercem
    TCH

    OdpowiedzUsuń
  2. zgadzam się z Tobą w zupełności, i mogę tylko dodać że na wsi ze zwierzętami nie zawsze jest źle, a jak czasami widzę miejskie "tofiki" siedzące po 11 godz. w mieszkaniu same albo zapasione tak że szorują brzuchami po ziemi, to myślę sobie że w takich przypadkach z tym dobrostanem też nie jest najlepiej, pozdrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń
  3. Się podpisuję.Pod wszystkim.
    Uściski wielkie.Asia.

    OdpowiedzUsuń
  4. oj zapomniałabym - śliczny ten Wasz przyjaciel:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Asiu! Dziękuję i wzajemnie :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. między budowaniem wieży z klocków, malowaniem palcem, nauki nowych słów i obsługi nocnika, jest jeden wielki dział o tym, że kotek czuje. I choć ma 'koko' (oko) tak, jak pluszowy miś, to to oko wskazujemy paluszkiem. Nie dłubiemy. Nie rozjeżdżamy też kota wózkiem i nie rzucamy w niego klockami - choć ja wiem, że to taki sposób na podzielenie się zabawką. I rozumie, choć czasem się zapomni. Ale, gdy przykrywa kota swoją pieluchą i kładzie mu misia koło głowy, to wiem, że kocha, choć wyżera karmę... (tak, na tym polu wciąż ponoszę wychowawczą klęskę).
    I czy muszę dodawać, że jak słyszę, że szkoła powinna wychowywać i załatwiać wszystko za rodziców to mnie telepie?

    OdpowiedzUsuń