środa, 24 listopada 2010

Czesio-rozrabiaka, cosie i chochliki

Kudłaty łeb układa mi się na kolanach i łypie w górę brązowymi ślepiami, szukając kontaktu wzrokowego ze swoją bardzo zajętą Panią.
Nie działa.
Po chwili namysłu czarny mokry nochal wpycha mi się na klawiaturę, a szeroko uśmiechnięty  pysk wytrąca mi myszkę z ręki:
"No, pobaw się, pobaw!" - majta wywalonym radośnie jęzorem -
"Patrz! mam nowe COŚ. Widzisz? Chcesz spróbować?"
Ależ wiem, Czesiu, że masz nowe coś. Piękne nowe coś z takim czymś. Sama ci je uszyłam :)
(Powtarzam:
Sa-ma-u-szy-łam!!!)
I teraz, Czesiu kochany, chcę o tym napisać, a także przy okazji o tobie, zgoda?
Czesio układa się smutny z nosem na kwintę i udaje obrażonego na wieki.

Oto obrażony Pies:


Cóż za aktorstwo!
Nie znam drugiego Psa, który by tak udanie podpierał się nosem. Najlepiej oddałoby to zdjęcie z psiego profilu, ale Czesio wyraźnie się na mnie wypiął i gdy chciałam lepiej ująć tę jego kwintę, zmienił pozycję.
Nie, to nie :(
Zdjęcia obrażonej pani Pani nie posiada .
Toteż łypiąc raz po raz na siebie odpowiednio leżymy pod stołem/siedzimy przy biurku i wzdychamy ostentacyjnie/ piszemy sobie, nie biorąc tego wzdychania na serio.
A skoro już tak leżymy i wzdychamy, no to ... dobrze, niech będzie o Psie na początek.
Pies ten ma bowiem swoje zady i walety.
Wierny jest, przytulny, spacerujący namiętnie, co Pani bardzo w Psie docenia, bo bez niego czasem się nie chce, i w ogóle jakoś cieplej w domu i bez palenia w piecu.
Ale z drugiej strony...
Pasjami pożera wkładki w butach, samych butów nigdy nie niszcząc, tylko wyklejone od wewnątrz wyściółki. Najchętniej skórkowe. Najchętniej dobrej jakości.
W jednej parze symetrycznie wymemłał Panu owe wyklejki tak, że, jak Pan powiada, chodzi mu się teraz, jak na bosaka.
Się nie dziwię. Rzec można, lekkie i mięciutkie są teraz, niczym indiańskie mokasyny z dobrze wyprawionego bizona..
Dlatego też nikt w sieni butów sam na sam z Psem nie zostawia.
Nie można też porzucić tam torebki, gazety, czy rękawiczek.
Zaraz staną się zabawką w paszczy tego przemiłego potwora.
Przyjaciółka pociesza mnie, że Psy tej rasy mają tak do 4. roku życia. Niech policzę... jeszcze 2,5 roku czesiowego zbójowania :)
Z większych szkód można by wymienić poszczerbione schody, zjedzoną piłkę, zagubiony klapek Pana, i jeszcze coś, co zostawiam na koniec.
To i tak nic w porównaniu z wybebeszonym fotelem czy podgryzionymi nóżkami od antycznego (byłego już dzięki temu ) tremo mojej znajomej. To nic.
Niemniej chcielibyśmy mieć wychowanego psa, chociaż wiejski on, a nie rozpuszczonego łapserdaka.
Toteż nie bijemy, ale reagujemy, słowem, gestem a nawet przekupstwem :)
No, ale co zrobić z apetytem Psa na wypełnione gąbką posłania? Takie gotowe z psiego sklepu w niebagatelnej cenie?
Po stwierdzeniu pewnego razu na wiosnę, że Pies wciąż rośnie i stare leże mu już nie wystarcza, dokonaliśmy zakupu komfortowego całorocznego legowiska niczym szezlong, w barwach ochronnych. A jakże.
Następnego dnia po południu zastaliśmy w domu niezłe pobojowisko.
Nie dość, że materiał poszarpany był w strzępy, które jednak jakoś dałoby się załatać, to jeszcze wyżarty od spodu wkład, posiekany był w drobną kostkę (no,  tak drobno to nawet ja sałatki nie kroję), a na dodatek cała "burta" obgryziona  jak jakieś ciasteczko. Fantazyjnie tak, żeby było ciekawiej.
Od razu wiedzieliśmy, czyja to sprawka.
Ślady zębów jednoznacznie wskazywały na Czesia.
Czesia mina - po okrzyczeniu - wskazywała natomiast jednoznacznie na nas, jako złych ludzi, co się nie znają na psiej psychice:
"Nie trzeba było mnie zostawiać samego z tym nowym "czymś"o świeżym wstrętnym zapachu i w obrzydliwym kolorze" - rzekł pies oczami, z godnością podpierając się nosem.
Udaliśmy, że nic nam ta mina nie mówi ani nas nie wzrusza, i wynieśliśmy milczący i źli opłakane resztki psiego mebla wprost do kubła na śmieci.
Za karę Pies dostawał odtąd przez całe lato stare niegustowne i pozbawione formy koce. W nich również wygryzał dziury, memłając je chyba z nudów pod naszą nieobecność, lub gdy go wszyscy ignorowali.
Wiecie, z tym smutnym nosem na kwintę, uwaliwszy się nieopodal nas, żebyśmy dobrze widzieli jego ostentacyjną samotność.
Ale Pani zrobiło się w końcu Psa żal .
Zima idzie, śnieg z deszczem już zacina, w sieni (psim pokoju  - gdy nikto je doma) nieco zimno, bo od piwnicy ciągnie. Ech, pochyliła się Pani nad psim nieszczęściem (aktorsko udanym, ale jakże rozdzierająco).
"Kołderkę Psu uszyć trzeba" - pomyślała  pewnego jesiennego popołudnia.
Następnego dnia już  miała ręcznie przyfastrygowane  2 grube warstwy do trzeciej, cienkiej, stanowiącej pokrycie, czwartą miała doszyć maszyną z trzech brzegów do materiału, tam, gdzie ocieplenia nie ma, tak żeby maszyna całość ładnie złapała i odszyła równo. Następnie przewrócić na prawą stronę i zaszyć pozostały czwarty bok. Łapiecie?

Nieważne.
W każdym razie naocznie można by stwierdzić, że żadna to filozofia. Miała być.
Bo i tak maszyna robiła, co chciała.
Dość powiedzieć, że po obrzuceniu całości i zszyciu jednego boku po 2 godzinach oddaliłam się z zaciśniętymi bezsilnie piąstkami ciskając przekleństwa, na głos,  do kuchni, gdzie wyżyłam się na kotlecie wieprzowym.
Nie powtórzę owych słów i jak jej, tej maszynie,  zamierzałam się odwdzięczyć.
Dość, że wydalam niedawno na jej przegląd okrągłe 100 złotych.
Powtarzam: sto!
A działy się te same historie, co zawsze.
Niech mi kto powie, że przedmioty nie mają duszy. Owszem. Mają. Zaprzedaną diabłu. I żyją swoim własnym życiem, zatruwając nam nasze z niewiadomych powodów, chichocząc złośliwie z naszej nieświadomości. Ja w każdym razie od czasów przedszkolnych wierzę w dobre domowe duszki i wredne chochliki siedzące w sprzętach.
Powróciłam do prób reanimacji tej rzeczy pozornie martwej następnego dnia.
Najpierw powoli, jak żółw ociężale ruszyła maszyna po stole ospale... czy jakoś tak.
Mam! Uff! Okiełznałam ją! Ileż trzeba było pokory i opanowania, wie każdy, kto ma takie same chochliki w swym obejściu.
Pozostałe boki zajęły mi więc kolejny dzień, naznaczony udręką i okupiony przelanym potem  i odrobiną krwi. Bo po zszyciu tego i owego zostało jeszcze ręczne przepikowanie gdzieniegdzie kołderki, żeby materiał  nie dał się tak łatwo chwycić ząbkami. To się pokłułam też gdzieniegdzie.
A jako pocieszkę na wypadek napadu samotności Pies dostał kość. Z materiału.
Za wypełnienie posłużyły mi Pańskie skarpetki. Używane, zdeparowane, wyprane, zwinięte w grube ruloniki i ciasno upchane. Potrzeba 10 skarpetek bez pary. Albo 5 par beznadziejnie dziurawych.
W każdym razie Pies mógł dziś wypróbować nowe legowisko i nowe "COŚ" do zabawy.
Ja wiem, że to nie przypomina kości, a raczej dwustronny toporek. Ale co tam  I tak zwyciężyłam!
A Czesio taaaki szczęśliwy:


 Pierwsze obniuchanie z obu stron i odbiór techniczny. Bardzo dokładny.






"Nie zabierzecie mi"
(można przy okazji podziwiać obgryzione schody oczekujące na wymianę. Kiedyś :)






"No, to śmigamy, na co czekasz :) " - taka postawa koło drzwi wyjściowych nie pozostawia wątpliwości, że Czesio domaga się wyjścia  do ogrodu ze zdobyczą. Zazwyczaj są to kości jadalne, których nie zwykł konsumować na wypolerowanych kafelkach. Hm...

Celowo nie robiłam zbliżeń kołderki, żeby złośliwcom nie dawać pretekstu do wyżywania się na mnie i publicznych kpin. Że krzywo, że się marszczy i że w ogóle co to jest.
Jeszcze raz nie bez dumy powtarzam: ZWY-CIĘ-ŻY-ŁAM, i tylko to się liczy.

A na osłodę mych zmagań dostałam dziś paczkę.
Czesio myślał, że to on ją dostał, bo leżała na parapecie okna obok  drzwi wejściowych, gdyż listonosz, to swój człek, i się w obejściu naszym rozeznaje. Nie wchodzi tylko, gdy Pies hasa swobodnie, bo zbyt wylewnie okazuje on gościom swe uczucia. Toteż dziś wszedł, ale się nie dodzwonił, bo chyba właśnie wtedy wykańczałam kość.
Nieświadoma tegoż wypuściłam Psa na dwór i chwilę potem kątem oka ujrzałam go skradającego się do okna, łapiącego inne "COŚ" delikatnie zębami i zmykającego w kąt podwórka.
Wybiegłam niemal boso, na deszcz ze śniegiem, domyślając się, czym może być ten biały papierowy przedmiot. Niechybnie to COŚ było moje. Stoczyłam nierówną walkę z ryżym potworem.
Gdyż ja mam słabe nadgarstki, a on paszczę łakomą i szczęki żelazne.
Ponadto widząc nadawcę, choć w połowie w paszczy Psa, starałam się najdelikatniej wyperswadować mu ten obiad, bo wiedziałam że delikatny z materii acz niejadalny.
Och, gdyby ktoś mógł tę scenę nakręcić!. To ja byłabym teraz mistrzynią cierpiętniczych min i żałosnych zawodzeń, załzawionych oczu błagania i słodkich obietnic ujmujących za serce.
I znów! Udało się!
ZWYCIĘŻYŁAM!!!
A po wszystkim z nadżutej obślinionej koperty wyjęłam te cacuszka:
Tak oto wędrująca Monika zapoczątkowała w naszym domku świąteczne ozdabianie i pachnienie.
Dziękuję Ci Iko serdecznie!
I za błyskawiczną przesyłkę i za niespodziankę i za całokształt :)
Od razu wpięłam sobie przypomnienie:
"Uśmiechać się. Być życzliwym. Nie dać się zwariować"

I wreszcie obiecane "na koniec" - to będzie zagadka.
"Czyja to sprawka i ile to było kasy".
Wszystkim, którzy podadzą przynajmniej zbliżoną do prawdy odpowiedź, wyślę COŚ.
I nie będzie to kość :))
O okolicznościach poniższego innym razem, bo Czesio chce spać, a ja głośno stukam w klawisze:))








Dobranoc, pchły na noc :)
Wasza
Lewkonia

6 komentarzy:

  1. Podejrzewam tu dwie stówki:)
    Proszę skleić do tzw "kupy" w banku powinni wymienić:))
    Czesio słodziak- znam obrazy psa a raczej mojej Sarenki...ale częściej jest to przepraszanie i lizanie po rękach..:)
    Takich cosiów ma psinka sporo- są to najczęściej kuleczki szydełkowe mojej produkcji lub stare miśki dzieci. Namiętnie wypruwa z nich "flaki" czyli ocieplinę:))
    Rzuconą kuleczkę łapię w pysk z najdalszej i najwyższej odległości- czyli do cyrku się nadaje...choć właściwie takowy jest już w moim domu - Cyrk znaczy się:))
    Twoje legowisko bardzo piękne:))
    Czy jak uszyję mojej Sarze- to przestanie ze mną spać?:))
    Buziaki bez pcheł:) K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozwiązanie za tydzień, na razie nie powiem :)
    Czesio również najchętniej spałby w ludzkim łożu. Niech tylko zwolni się miejsce.
    Cosiów posiadał kilka, kończą zawsze tragicznie. Ale lepiej, żeby konsumował je, niż własne łóżko. Dziś już próbuje z nowym, ale pilnuję i podsuwam mu zabawki. Czesio przesyła pozdrowienia pannom Psinkom machając zalotnie ogonem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. :-) Masz niesamowity dar opowiadania. Czesio przesłodki, chociaż pewnie zbójowanie by mnie do szału doprowadziło. Ze dwie setki Ci zeżarł chyba..? Pozdrawiam serdecznie z szerokim uśmiechem na twarzy!

    OdpowiedzUsuń
  4. :)))) Czesio wyprzystojniał - pewnie te 2oo złotych tak go podbudowało ;)Kołderka przepiękna!

    OdpowiedzUsuń
  5. Po raz pierwszy trafiłam na Twój blog i bardzo rozweselił mnie ten post. Ja tez mam takiego goldenka,który wiecznie się obraża, bo właśnie zajmuję się "czymś", zamiast się z szanownym panem pobawić i go nieco pomiziać. Obrażony wygląda dokładnie jak Twój:)Widać ten typ tak ma... Ale i tak jest słodki.

    Czekam na kolejne tak sympatyczne posty. A, i życzę, by Złotko nie rozwalało na drobne kawałki tego, co wpadnie mu w zęby:)(swoją drogą- z wiekiem to chyba mija)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Chmurko! Aniu! Witam serdecznie!
    Miłość nigdy nie jest łatwa :)) A jak jest ... to to nie miłość :))
    Łączę się z Wami w wychowawczym trudzie i w uczuciu, na które nie ma lekarstwa.
    Bo czyż można nie kochać Psa? / Opcjonalnie - Kota? -żeby mi się tu nie obraził przypadkowy przechodzień-wielbiciel miauczących psotnych piękności. Oba stronnictwa bezstronnie popieram :))

    OdpowiedzUsuń