poniedziałek, 22 listopada 2010

Przypominać sobie muszę, że ...

                            ***
Rozpuszczam je powoli 
na języku
w kostce czekolady, truskawce
Delektuję się nim długo
zamykając
oczy


Pozwalam mu rozpełznąć się 
po moim ciele
w promieniach słońca


Wdycham je głęboko z nadmorskim jodem
i zapachem sosen


Wsłuchuję się w nie w Świetle księżyca
wraz z Debussym


Trzymam je codziennie w rękach
krojąc chleb na kolację

Wypuszczam je raz po raz
lekko zakurzone
pachnące cynamonem i naftaliną 
ze starego kredensu po dziadkach


Gładzę je palcami i całuję
oglądając stare fotografie
Dziadek ułan
Babcia w lisach
Mama w zbożu

Ma ciepły głos Anny Dymnej
gołębie serce  teściowej
ręce mojej mamy


18 miesięcy pęczniał nim mój brzuch
aż mi pępek wędrował pod nos
mój pępek świata


Teraz rozpanoszyło się na 50 m2
zarozumiałe i nieokiełznane
aż je czasem muszę trzepnąć w ucho


Ma kilkadziesiąt imion i nazwisk
czasem odchodzi jedno z nich
nie rozpaczam 
zapalam mu światełko w sercu


Wędruje z jednych przyjaznych rąk do drugich
pachnące świeżą farbą
lub z poszarpanym grzbietem
by trafić w mój kąt
z lampą i herbatą

Jego okruchami
delektują się gołębie i dzikie kaczki

Jest pracochłonne i niewdzięczne
bezczelne i rozwrzeszczane
I ściąga na klasówkach
Ale patrzy we mnie jak w obrazek


Daje satysfakcję
wystarcza na życie


Ma dość ostry zarost
Nie jet sentymentalne
Jest wierne

Nie mam zamiaru uganiać się za nim
po Francuskiej Riwierze 
ani żadnym innym raju na ziemi


Zdobywać jakieś tam jego szczyty
zastanawiać się, czego mi brak
do jego pełni

Mam je w każdej komórce mojego ciała
w każdej rzeczy, którą mogę dotknąć, lub zobaczyć

Wypełnia mi płuca
wplątuje się we włosy


Mogę się w nim wytarzać, zrobić orła
I zanurzyć w nie
Spływa po mnie 
i wsiąka w ubranie

Kiedyś potykałam się o nie
myśląc, że do niego dążę


A miałam je od urodzenia


Sama otwieram sobie na nie oczy
każdego ranka


25.08.05


  
         ...... mam szczęście .

Robię pauzę w szwie za igłą, szarpiąc się z nitką mych myśli....
Gdyby mieć taki naparstek na duszę...
No cóż, nie da się uniknąć ukłuć podstępnych i dokuczliwych, drobnych draśnięć, tych podskórnych, acz długo się paprzących, i tych głębokich, zadanych tak gwałtownie, że aż nas dziwi nasz brak obronnego odruchu.
Wtedy najlepiej założyć sobie plaster  z własnego optymizmu.
Wyobrazić sobie, że tych wszystkich dobrych rzeczy nie ma.
A potem przypomnieć sobie, że są.

Na szczęście :)


Wasza
Lewkonia

4 komentarze:

  1. tego mi było dziś potrzeba:)...
    E. kochana....piękniej nie mogłabym tego wszystkiego napisać...
    dzięki. dzień zaczął się lepiej:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Zielona :)) Jak się cieszę,że Cię widzę :))
    To wszystko z Waszej przyczyny, Kobiety moje - natchnienie, nadzieja, inspiracja i zapał - od Was pochodzi :))
    Pozdrawiam pięknie. Niech Wam nawet słota miłą będzie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. pamiętam, jak kilka lat temu pisałaś mi o swoim szczęściu, tak samo pięknie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A jednak czegoś mi brakowało :) Czterołapa naszego. Zaraz i o nim będzie

    OdpowiedzUsuń