sobota, 13 listopada 2010

Lacrimosa

Nie wiem, co robię źle, ale kompletnie mnie to nie wzrusza, że kod do linka nie działa.
Wklejam zatem, jak dotąd, na piechotę.
Posłuchaj.
http://www.youtube.com/watch?v=brotY-aMCBE

Wzrusza mnie co innego, o wiele istotniejszego, niż html.
Życie, przemijanie, i to, co po nas.
Henryk Mikołaj Górecki wpisuje się dziś mistrzowsko w mą listopadową melancholię swoją symfonią No3.
Ulegam nastrojowi tych pieśni nie wbrew sobie.
Przeciwnie.
Poszukuję w tych dźwiękach spokoju. Odpowiedzi.
Jak zawsze - absolutu piękna i szlachetnej definicji dla cierpienia,
z którą nie można się kłócić.
Nie wypada.
Bo tak szlachetna.

Powtarzanie automatyczne.
Tak, jak automatyczne dziś są moje wszelkie czynności gospodarczo-bytowe.
Bezwiedne, rytualne, zaprogramowane podświadomie.
Wiem, za ile minut mam wyłączyć gaz.
Co za chwilę posiekać, ile czego dosypać.
Wiem to jedną ręką, nozdrzem, intuicją.
Pół-źrenicą. Ćwierć-uchem.

Całą swą świadomość i większą część zmysłów kieruję dziś na doznania
bardzo, bardzo osobiste. Niewypowiedzianie.
Te nieprzystające do garnka.
Choć kojarzone ze smakiem - z żołądkiem łączy je tylko nagły skurcz.
Trzepotanie trzewi.
Każda z Was ma takie, każda kiedyś ich goryczy, lub słodyczy, posmakuje.
Ja dziś wyczuwam cierpkość na podniebieniu, mam tępą gorzką kluchę w gardle.
Morze Martwe zbiera mi się na brodzie.

Sorrowfull.

Przypalam obiad.
Jednak.
W rezultacie.
Panie Henryku Mikołaju.
Musiał Pan?
Musiał tak pięknie aż do szpiku wwiercać się akuratnym dźwiękiem ?
Że ja ten obiad...
Śmiertelnie poważnie dziś o Tobie mówią.
Co się stało?
Ach, więc teraz Ty.
Chyba w każdym najważniejszym języku świata odmieniono dziś "kompozytor", "umrzeć", "wielki"...

A jeśli kto nie kompozytor i nie wielki, nie dziś, i nie medialnie doniośle, ale tak po raz kolejny, prywatnie i bez rozgłosu, odchodzi zostawiając ...
Na kartce zapisane liczby.
Podpis odręczny, a bezcenny. Licząc w walutach - nic nie warty.
Pismo staranne, bliskie nutom.
Jakby już wtedy, w założeniu, miało przeżyć człowieka w idealnym stanie.
W zasadzie każde przeżywa.
A to jakby wiedziało.
Takie ładne.
Na wszelki wypadek.

Na pewno, gdybym się bardziej przyjrzała, dostrzegłabym wątły odcisk palca.
Cóż, kiedy nie mogę z całodniowym obrzękiem powiek.
I zapach kurzem lat pokryty też już bardziej przypominam sobie, niż wyczuwam.
Jeśli ja tak dobrze go pamiętam, to co dopiero musi czuć ta, co w płytkich niespokojnych snach błąka się nocą ulicami rozpytując:
"Nie widział Pan gdzieś mojego synka?"

I kiedy myślę, że mnie już mniej boli, wystarczy, że puszczą Preisnera.
Albo umrze inny wielki kompozytor.
Lub znajdę skrawek karteluszka, co znaczy więcej od dzieł zebranych.
Taki maleńki ledwie co wydarty ze szkolnego zeszytu.
Opus hominis.

Kartkuję wolniutko ostatnie zapiski, śledzę palcem, jak urwaną partyturę.
I znowu. Po prostu. Nie rozumiem.

3 komentarze: