poniedziałek, 3 stycznia 2011

Słodkiego, miłego ...


Wprowadzona w szampański humor poprzednim postem lekkim krokiem weszłam na parkiet.
Mimo szpilek, których można by używać zamiast wykałaczek, utrzymałam wzorowy pion do 3.00  dnia 1. stycznia  2011. Co nie oznacza, że po tej magicznej godzinie przestałam być damą :) I choć dziś nie poprę zdjęciami tego, co potrafię w każdym rytmie i tempie (biedny mój Pan D. z arytmią serca, na szczęście - nie nóg) stan moich prywatnych podeszew najlepiej obrazuje ogromne me zaangażowanie w edukację taneczną męża. Nawet, gdy on siedział i miał już tylko siłę patrzeć.
Jeśli zdobędę dokumentację zdjęciową od przyjaciół, podzielę się szerzej wrażeniami, dziś nadmienię tylko, że muzyczna oprawa w kulturalnej klasy lokalu przypominała nieco szczytową formę orkiestry z Batorego wraz z towarzyszącymi jej gwiazdami.. A więc - brzmienie doskonałe,  elegancja z myszką: cylinder, brokatowy smoking, mucha i ... repertuar niewykraczający poza rok 1990. Poczułam się, jak własna mama w jej najświetniejszych big-beatowych latach, gdy jej śpiewał Elvis Presley.
Mój mąż poczuł się staro.
A ja się pytam, co za znaczenie ma wiek przeboju, gdy się potrafi tańczyć ? :)))
Czy w ogóle jakiś wiek jest nam do czegoś potrzebny?
Zdecydowanie wolę świetnie zagrane złote przeboje z pocztówek dźwiękowych, niż najmodniejszą wiązankę tzw pop-rocka z ostatniej dekady naszego wieku. Zwłaszcza naszego popu.
A więc snujący się walczyk, rozhulany twist, cha-cha, czy spokojny foxtrot, samba sikoreczka, jive czy mambo, okraszone najprzedniejszym disco w stylu Travolty, mmmmm..... ależ było bosko !!!

Po tanecznym maratonie z rozkoszą schłodziłam nóżki w ... no nie, nie w szampanie... w śnieżnej zaspie :)), po czym wskoczyłam w polar, barchany i śniegowce, by z sąsiadami do świtu przesiedzieć przy ognisku na słomianych kostkach i pękać ze śmiechu z byle czego, przekrzykiwać się radośnie plotąc trzy po trzy :)))
Nadal zachowywałam się jak dama, choć wyglądem przypominałam raczej bałwana skrzyżowanego z chochołem. To za sprawą moich ciepłych polarowych gatek, do których w wiadomym miejscu poprzyklejała się słoma i wszyscy ze mnie mieli ubaw, twierdząc, że wyglądam z tyłu, jak sarenka (???).
Kurczę. Dlaczego tylko z tyłu ?
Wszyscy zachowaliśmy świetną formę, choć niektórzy z czasem woleli styl rzymski - leżąc sobie na tych kostkach w luźnej pozie i licząc gwiazdy ("mały wóz, wielki wóz, o kurde... radiowóz"), odnotowaliśmy też jeden wypadek stoczenia się biesiadnika (połączone z utknięciem między kostkami słomy), jedną obaloną flaszkę ( w śnieg) i jedno zagrożenie życia po natknięciu się na widły. Na szczęście od tępego końca :)

Po pierwszych dzwonach kościelnych uznaliśmy, że Nowy Rok powitaliśmy godnie i godnie możemy udać się na spoczynek, uprzednio demontując bałagan.
Ognisko dopaliło się samo, jako ostatnie gorące wspomnienie tej nocy.
O siódmej pozbyłam się resztek makijażu ( w każdym razie usiłowałam), posprzątałam resztki z biesiady naszych chłopaków ( no, mamusia ma jednak lepszą kondychę, bo ci padli już po 3-ciej) i pożeglowałam do łoża. tzn ... -śmy.

Na pamiątkę ostatniego wieczoru 2010 zostało nam przepyszne ciacho, absolutnie bezalkoholowe (wiem, ze jesteście troszkę zawiedzione), w związku z tym poparte lampeczką szampana "za ten Nowy Rok" :)

Ze spokojnym sumieniem mogę je polecić każdemu, kto nie jest uczulony na orzechy i surowe jabłka, nie dba o linię i nie zależy mu, by galaretka na cieście była gładka, jak stół :))

Nazywam je ciasto choinkowe, bo u mnie zawsze jest to zielona galaretka z chropowatą fakturą i na Święta B.N.
Ale piekę je, jak tylko mam ochotę, cały rok.

CIASTO:

Kruche, jakie  kto lubi. Moje jest nie za słodkie i nie za miękkie. Najlepsze na 2-3 dzień.. Nie lubię, gdy jest "mokre"

3 szklanki mąki, 2 łyżeczki proszku do pieczenie, kostka margaryny, 3/4 szklanki cukru, 3 żółtka, 2-3 łyżki śmietany,
Wylepić blaszkę cienkim ciastem robiąc "burty" dookoła. Piec 30 min, 180 stopni.
Ostudzić. Najlepiej robić dzień wcześniej.

MASA:

- 3 całe jaja i niecałą szklankę cukru ubić mikserem na parze do białości, aż się spienią i urosną (mniejszy garnek ustawiony w niewiele większym z gotującą się wodą na dnie, uwaga na paluszki !)

- na pół miękką margarynę (najbardziej lubię kasię) dodawać po trochu na zmianę  z masą i rozcierać mikserem w innej misce, aż powstanie (okropnie kaloryczny :))) krem; nie trzeba się przejmować, gdy będą grudki, albo się krem lekko rozwodni - to zginie w dalszej obróbce

- 6 dużych winnych, lekko kwaskowych twardych (cóż za wymagania) lub jakichkolwiek jabłek,zetrzeć na grubej tarce, odlać sok, gdy go będzie duża ilość

-2 szklanki różnych orzechów posiekać nie za drobno (UWAGA!!! WYBRAĆ DOKŁADNIE SKORUPKI!!!)
-pół szklanki rodzynek lekko zamoczyć i odsączyć

- wymieszać wszystko z kremem, wyłożyć na ciasto, schłodzić

GALARETKA:


- 2 opakowania, agrestowa gellwe, lub inna, nie za słodka

-rozpuścić jak w przepisie (ciut mniej wody), ostudzić, wstawić do lodówki i poczekać, aż się ściągnie jak białko jaja (mnie czasem zastyga całkiem - dodaję ciut gorącej wody, spokojnie roztrzepuję widelcem)
-wyłożyć taką "podziabaną" na ciasto z masą i nie martwić się jej wyglądem - jest bardziej świecąca i nie przeleje się pod ciasto, a mogłaby, bo masy jest tyle, że na galaretkę miejsca brak
-Wstawić ciasto do lodówki. Wydzielać rodzinie. Sobie nie żałować. Boki się wytnie :))

Życzę smacznego ciasta, szalonego karnawału oraz samych szczęśliwych zdarzeń  w Nowym Roku i cudownych niezawodnych przyjaciół, z którymi można... wiecie co :))))))))
Na parkiecie, czy choćby i na słomie :)))))



Wasza
woogie-boogie Lewkonia

6 komentarzy:

  1. Fajna impreza była, mnie się też marzy ognisko- z dzieciństwa pamiętam takie na których piekliśmy udźce baranie- ale owce w naszej rodzinie to bardzo odległy temat. Przepis bardzo bardzo zachęcający, myślę że wypróbuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że humorek dopisuje :) i tak trzymać cały rok ;)
    imprezy zazdroszcze bo ja sylwestra spędziłam w piżamie między jednym a drugim dyżurem :/
    ale za rok sie odkuję ;)
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam noworocznie roztańczoną woogie-boogie :)

    A mnie właśnie kończy się ciasto sylwestrowe i muszę pomysleć o następnym...i to szybko, bo moje wygłodniałe stadko zaczyna węszyć po szafkach i w lodówce. Wiem, wiem - sama ich tak rozpuściłam. Jutro spróbuję (jeśli czas pozwoli) zrobić Twoje polecane, a w środę zrobię ciasteczka maślane - mamy kolęde z wikarym-łasuchem:)) a i chłopcom też coś się skapnie.
    Widzę, że sylwester można uznać za bardzo udany,hę?:)) Dobrze tak czasami poszaleć w tańcu, pośpiewać ulubione kawałki i śmiać się aż do bólu szczęki. A za siedzeniem przy ognisku wręcz przepadam. Każdy lubi gapić się w ogień - ma w sobie coś magicznego.

    Tanecznym krokiem idę robić kolację, więc kończę pogaduszki i pozdrawiam:D
    TCH

    OdpowiedzUsuń
  4. jeśli disco Travolty, to ja zawsze i pierwsza i do ostatniego dźwięku :)
    i muszę Ci powiedzieć, że marzy mi się takie sylwestrowe ognisko :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ponoć prezydentowa Kwaśniewska każdego niemal sylwestra tak właśnie przy ognisku z paczką przyjaciół spędza i powiada (jako i ja), że to uwielbia :)))
    Na bale chodzimy raz na parę lat, bo kosztują ale ognicho zawsze można połączyć z kuligiem karnawałowym, tak że nic straconego, kto ma ochotę, a sylwestra "przedyżurował". Organizować się Kobietki (a panów pogonić) i tańce pod/z gwiazdami w karnawał uskutecznić :)) Baran z rożna - to musiał być rarytas :))
    Od jakiegoś czasu i my odbijamy sobie wszelkie okazje, które nas ominęły z przyczyn służbowych w naszej rodzinie. Że o Wigiliach na baczność nie wspomnę :))
    To do zobaczenia przy ognichu. Może kiedyś u nas ? :)))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Kobieto! Ależ Ty piszesz!:) Cieszę się, że tu trafiłam i żałuję, że dopiero teraz;) Przeczytałam od początku, teraz już będę na bieżąco;) Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku:)))

    OdpowiedzUsuń