piątek, 7 stycznia 2011

Nuda, choć nie bezmyślna

Droga M!

Dziękuję za troskę!
U mnie to cykliczne "napady", coś z krzyżowym odcinkiem, ale po odpowiednich ćwiczeniach znów będę śmigać. Wstaję połamana, ale jak się rozruszam, to przechodzi. Mam takiego "wariata", jak powiada mój mąż, takie urządzenie, na czym można robić brzuszki bez nadwyrężania pleców, a i plecki te rozmasować.
Na szczęście nie są to typowe korzonki, które łamią mnie raz na parę lat, jak źle stąpnę, lub się wygnę w złą stronę, bo wtedy złamana w scyzoryk nie umiem nawet skorzystać z wychodka bez zadawania sobie bólu. Ale to nic przecież w porównaniu z przewlekłymi chorobami, w których ból jest codziennością.
Przecież wiesz.
Poza tym mam zwykłą migrenę, jak przy halnym - wyczuwam go na tydzień z góry i jestem wtedy markotna i bez jaj.
Siedzimy od poniedziałku z mężem w domciu, jak dwa paluszki, bo nam dzieci hurtem powyjeżdżały, i raz po raz wzdycham do pana D.:  Nudzę się !
Wiadomo, facet włączy sobie rajdy, siatkę, piłkę nożną i zapomina o całej reszcie świata.
A ja mam posprzątane, pozmywane, prania zrobione ze 3, gotować nie muszę, bo coś tam na szybko pichcimy i ... tęsknię....pusto mi tak....
Czytać nie mogę, bo głowa pęka, telewizja chyba na wszystkich kanałach nadaje Kiepskich i podobne obrzydliwe bzdury, z nudów zaczęłam szukać materiałów do nowej (znowu, po raz 5.!) matury z języków, bo za rok wejdzie w życie, no i mnie od tego jeszcze bardziej głowa rozbolała.
Mówię więc Panu D.: Nudzę się, pograjmy w coś.
A on mi proponuje seks. (Czemu się nie dziwię...?)
Pomijając wszelkie komentarze co do prostoty męskiego umysłu - ja akurat i tego nie mogę.

To się dalej nudzę i kwękam.
Wczoraj mieliśmy z sąsiadami i ich znajomymi jechać na górki. Myślę sobie, jakoś na tych sankach i innych dupolotach się rozruszam.
Herbaty nagotowałam, ciasto spakowałam, miały być kiełbaski z ogniska i coś mocniejszego do herbaty dla dorosłych. Grzaniec już w garnku na podgrzanie czekał, a słonko świeciło ostro i było całkiem optymistycznie. Ale okazało się, że wiatr był tak silny, że pozawiewało drogi na te górki, a auto mamy raczej nieterenowe, dojść też by nie było jak, nie mówiąc o braku szans na jazdę sankami. Ekipa podjęła decyzję, że jednak nie.
No to poszliśmy na spacer z Czesiem. Faktycznie wiało tak, że czapkę trzymać musiałam, pies mało futra całego nie stracił, a miejscami do pół metra nawianego śniegu na szosie naszej było. Zrobiliśmy kółeczko wokół naszej części wioski i wróciliśmy do domu.
Wtedy też pożarłam chyba ze 4 kawałki murzynka, wypiłam całą herbatę z termosu, grzaniec zlałam do butelki i poszłam się nudzić dalej z moim mężem na kanapie.
W międzyczasie zjadłam jeszcze 3 tabletki od bólu głowy, co zdarza mi się raz na rok, bo nawet jak boli, to dopiero przy mdłościach zaczynam po nie sięgać. Ponoć źle robię, ale tak już mam.
No ale tym razem mdło mi było chyba z nudów i od przejedzenia. Bo prócz ciasta podjadaliśmy jakiś bigos, wekowany, jakąś kiełbaskę, bo co się ma zmarnować, sałatkę z fetą, pierniczki w czekoladzie i chipsy.

Poprasowałam trochę, ale znowu kręgosłup nakazał mi przestać. Bo stać w miejscu za  długo mi nie wolno. Siedzieć też. Najlepiej się jednak czuję tańcząc.
Ale jak mam tańczyć, gdy mój mąż zamęcza pilota skacząc z polsat sport na tvn turbo, i tylko goła panienka mogłaby tu coś zmienić, a to raczej nie mogę być ja, a poza tym nie wiem, czy w Trzech Króli to nie grzech jaki.
Na wpół leżąc co chwila wzdychałam pojadając winogrona ( o, jeszcze i te były pod łapką) i próbując czytać.
I tak dowzdychałam do 21.30, gdy to zaczął się wreszcie jakiś dobry film, "Aleksander", którego w całości jakoś dotąd nigdy obejrzeć nie zdołałam, bo dłuuugi.
Tym razem mówię sobie: nie po to przetrwałam w mękach do tej godziny, żeby teraz iść spać bez jakiegokolwiek pożytku z tego dnia.
Film się skończył o 1. i jestem nim naprawdę mile rozczarowana, jak powiada moja koleżanka.
Nigdy nie sugeruję się cudzymi opiniami, a nawet wbrew nim lubię obejrzeć coś z zaangażowaniem i po swojemu. I naprawdę polubiłam Aleksandra Macedońskiego za jego nowatorskie podejście do barbarzyńców, których najpierw wyżynał i podbijał (nie wiem, czy w takiej kolejności) a potem dawał im wolność i szkolił ich synów na macedońskich żołnierzy, a nawet poślubił córkę jednego z nich.
Jego kompleksy ukazane tu w tak ludzki sposób absolutnie mi teraz tłumaczą, dlaczego on te swoje podboje w ogóle rozpoczął - z taką toksyczną mamusią i despotycznym niedowartościowanym tatusiem miał zachwiane poczucie własnej wartości i musiał stać się kimś innym, by samego siebie móc cenić. A mógł sobie być zwyczajnym rachitycznym gejem, jakich wtedy było na pęczki, ograniczając się do jednej Aleksandrii i nudzić się przy jakiejś zwyczajnej macedońskiej księżniczce w jedynym swym pałacu do najbliższego zamachu stanu.
Zawsze myślałam, że on zginął w boju, a tymczasem został otruty. Być może nastąpiłoby to wcześniej bez takich strat w ludziach, jakie miały miejsce w czasie jego wypraw na kres świata.
Ale wtedy - czy ktoś mówiłby o nim Wielki? I czy uczyliby o nim w szkole?

Dlatego też ja złudzeń nie mam.
Sławna raczej nie będę.
Widzę to wyraźnie oczyma wyobraźni.
Z tej mojej kanapy, gdzie się (nie bezmyślnie) nudzę, ale to na szczęście minie.

PS
   Drugim końcem duszy cierpię jednak o wiele poważniej.
   Zmarł Krzysztof Kolberger, któremu tak dopingowałam w kolejnych jego wygranych  bitwach z rakiem.
  Walkę swą przegrał, ale walczył pięknie, żył pięknie i miał piękny
   głos. Takich postaci się nie zapomina. Wielki Aktor i Człowiek.
  A tylko takich  historia zachowa w życzliwej pamięci i tylko takiej pustki nie można opisać słowami.

Twoja
zamyślona
eL

4 komentarze:

  1. Trzymam za Cibie kciuki moby ból krzyża zelżał halny się uspokoił, ogólnie zdrówka życzę.
    Mnie też jest przykro z powodu odejścia Kolbergera

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieleśnie już mi lepiej. Wrócił nasz mały wędrowniczek (zawsze tak mówiliśmy o młodszym synu, gdy był mały, a nosiło go po świecie), zajęć mi przysporzył, głowę zajął. Tylko jeszcze myśli krążą wokół Niego - kolejnego Wielkiego Nieobecnego, a serce wzdryga się dreszczem żalu. I ten ból trzeba będzie oswoić.

    OdpowiedzUsuń
  3. a to mnie zaciekawiłaś tymi tabletkami, bo ja też tak robię, choć raczej, jak jestem bliska omdlenia to mi na siłę wciskają, dlaczego to źle?

    OdpowiedzUsuń
  4. No to zakładamy klub tych, co czują globusa :)))

    Ciasto wyszło przepyszne, mogłabym tylko zwiększyć ilość śmietany na 300 ml :))
    Słoik z własnej produkcji musem jabłkowym okazał się słoikiem z własnej produkcji musem brzoskwiniowym. Po odkręceniu wieczka nie było odwrotu. I ... pasował świetnie, zwłaszcza,że robię kwaskowy z dużymi cząstkami owoców (jak i jabłka). Polecę wszystkim, kogo spotkam :)))
    Co do plecków, to jeszcze o czymś kiedyś napiszę w tym względzie, dla dobra ogólnego :)))

    OdpowiedzUsuń