środa, 18 stycznia 2012

Krótko, bo czasu nie mam :)

Wiem, ktoś pomyśli - ferie to bezwstydnie cudowne nieróbstwo.
Ale gdyby wiedział, ile ja sobie zadań nastawiałam! Nie wiem, w jakim stanie wyczerpania do pracy wrócę :)
Zdradzę tylko najważniejsze:

Primo -  poranna gimnastyka. Jeszcze w piżamie i na bosaka. I zanim do mózgownicy zaspanej dotrze, jakam głodna.
I nie ma zmiłuj. I nie, że głowa boli, że w krzyż wlazło. Takie, to można mężowi wciskać....
Ale siebie oszukiwać nie będę, o nie, za dumna jestem
Nie powiem, po 3 dniach po pół godziny się maltretowania w rytm eremefu ( mało ambitnie, ale rytmicznie za to) boli wszystko. Dziś chciałam kucnąć po coś i odjęło mi mowę w nóżkach . O, mamo!

Po wtóre - codzienny marszobieg polami.
Dziś z racji taaaaakiej poduchy świeżego śniegu i lekkiej odwilży ( co rusz z dachu zzzzzzzłup!!!! - spadały snieżne czapy) zostaliśmy z Czesiem na podwórku i w ogrodzie, gdzie zabawa w skoki w śniegu po pępek ( Czesiowi) i po skraj kozaków była przednia! I te zjeżdżające lawiny wprost nam na głowy, specjalnie czekaliśmy na koleją porcję by uciekać ile sił w łapach :) a dach mamy ponad 200 metrów, miało co spadać.
Czesio był zachwycony, słonko uśmiechnięte od ucha do ucha, a ja zmordowana wyścigami i przeciąganiem liny. Bo cokolwiek się do tego nada, trzeba z Czesiem koniecznie "poprzeciągać", dziś był to jego kocyk, który chciałam wytrzepać na śniegu. Ale to ja zostałam "wytrzepana" lądując w zaspach w trakcie nierównej walki.

Sprawy zawodowe niech przemilczę, ale właśnie ogarniam wzrokiem trzy kupki do przebrnięcia, bo inaczej  w 2 semestrze się nie pozbieram, a i olimpiady tuż, podopiecznych trzeba na bieżąco przez ferie pilotować zdalnie. Od myślenia na zapas belfer urlopu nie ma.

Następne, acz nie mniej ważne zadanie - powtarzamy sobie hiszpańskie słówka (Aaa, mam was! Myślałyście, że tylko tak ściemniam, he he, a mnie wzięło na serio, wpadłam, wsiąkłam, po szyję mnie wciągnęło, i może za rok ... a to kiedy indziej opowiem) No więc przynajmniej pół godzinki español i koniecznie jakiś film/serial w tym języku, choćby najgłupszy.

Ponadto - powinnam coś zrobić z sypialnią. Wymaga malowania i przemeblowania. No ileż taka szafa może wystać w jednym miejscu, biedna. A przy okazji tu bym dała rzucik, tu uszyła taaaką narzutę (milion materiałów czeka ) a tam parę jaśków, ooo, i zasłony, koniecznie jakieś inne. Koniecznie!

Potem pasjonująca rzecz - przegląd szaf i dokładne oględziny garderoby ( każdą skarpetkę biorę pod lupę, nie, nie jestem frajerka, nie ceruję, tylko odkładam do wypychania Czesiowych zabawek).
Jak to się dzieje, że mam wciąż coś do wyrzucenia, choć co jakiś czas dokładnie przetrzebiam stada zbędnych szmatek. Czy one się jakoś rozmnażają bezpłciowo?

Kolejne zadanko - druty. Ambicjonalne takie. No przecież niemożliwe jest, żebym w swoim życiu nie zdołała wyjść poza szalik! A "na dzień dzisiejszy" nie wiadomo, czy komuś przysługuje drugie i kolejne wcielenie. To się muszę pośpieszyć. Może nie mam ambicji zmierzyć się z sobą na Kilimandżaro, jak Magoda (podziwiam i chylę czoła), ale kurczę mogłabym skończyc kiedyś jakąś rzecz, nadającą się w dodatku do noszenia. W planach więc, od jesieni, czapka.
Zimowa.
To ile mam czasu?
Zaczynam się niepokoić.

Następnie, o czym już wspominam od miesięcy to tej, to tamtej koleżance, kończymy kredens.
Ten piękny, śląski, którym moja przyjaciółka sąsiadka napaliłaby najchętniej w piecu. Już widać to, co ja w nim ujrzałam oczyma wyobraźni. Ale jeszcze troszeczkę pracy wymaga. Mąż jest od "śmierdzących" robót wymagających silnej ręki. Ale moje słowo będzie ostatnie przy wykończeniach i liczę, że do końca ferii damy radę. (Bardzo lubię tę formę "my", wiecie, jaka to frajda, móc być zwyczajnie kobietą o słabych nadgarstkach i wiedzieć, że facet lubi być przydatny, a nawet czasem daje sobą posterować paluszkiem wskazującym, żebyśmy miały radochę :)

Ale ze wszystkich obowiązków na pierwszym miejscu postawiłam czytanie napoczętych, z równoczesnym napoczęciem świeżych, pozycji. Czytam rano po gimnastyce, gdy ledwo zipiąc coś tam szamię na śniadanko, około południa, gdy pranie wiruje, mop wykręcony odpoczywa a ja klapię w kuchni pilnując obiadu w garnku, po południu, gdy mąż ogląda "siatkę", a ja już mam poprasowane i pozmywane, i w łóżku przed zaśnięciem, gdy to wszyscy nakarmieni śpią, a czysta mężowa koszula na wieszaku wisi pachnąca.
I wtedy  ODPOCZYWAM!!! kochane moje :)

Więc kończę pomału, bo czasu nie mam na pierdoły, do łoża spieszno mi :)

A tu jeszcze moja najnowsza rzecz pochodząca z wymiany z pewną Anią na blogu dla moli książkowych, z dodatkiem herbatki (też od niej), która jak ulał pasuje do truskawkowej świeczki i porcelanowego retro kubeczka od Iki. O książce jeszcze niewiele mogę powiedzieć, ale smak i zapach herbatki mmmm... będzie  teraz co wieczór się za mną snuł. Cóż, trzeba będzie zrobić zapasy.


A swoją drogą, skąd Ania, którą znam od trzech dni poprzez ciąg literek na ekranie, wiedziała, że ja herbaciara jestem. No wprost kocham HERBATKI :)))))
I oby mi doktór nigdy nie zabronił, bo po co, ach po co, ach po co co mi żyć,  gdy mi zabronią, zabronią mi pić.....
Aniu, dla Ciebie ta piosenka :)

    
         

A wszystkim dedykuję poniższe zdanie ze starych "Szpilek" życząc pomyślnego przełamywania lenia, trzymania się wyznaczonej marszruty i nadążania w codziennych swych obowiązkach i planach. Oby nie spełniło się, że:

"Lato, to okres, w którym jest za gorąco na to, na co w zimie było za zimno"

Więc kijki w dłoń i naprzód w pola, która się tam odchudzać miała, czy cóś, a wiem, która, dobrze wiem, nie chować się :))) (i ja też, i ja też, ale o tym ciiiiiii!!!!!:)))))

Wasza
barrrrdzo zajęta
Lewkonia

4 komentarze:

  1. Zazdroszczę Ci wolnego, choć mam pełną świadomość, że osoba która ma 20 dni zaległego urlopu nie ma prawa tak powiedzieć ( i żeby nie było pracoholikiem nie jestem)
    Ooo widzę, że mamy wspólna cechę, naplanować sobie celów tak jakby doba miała 48 a nie 24h , hmmm życzę żeby wszystko się udało :))))
    Czesia pogłaszcz ode mnie i uważaj przy przeciąganiu, nie dalej jak tydzień temu odbieranie patyka Brunowi przypłaciłam mocno stłuczonym nosem- oj potylicę to on ma twardą, a czas reakcji to jakaś mili mili sekunda- no ja nie nadążam :))
    Za druty trzymam kciuki mocno mocno, a w razie potrzeby służę wirtualną radą :))
    a HERBATKĘ starszych panów uwielbiam , jak i inne ich smaczki :)))

    pozdrawiam gorąco i życzę 200% normy :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tak będę pruć i zaczynać od nowa to i 300 procent nadrutuję :)Oj, z tymi twardymi psimi łbami - Czesiek nieraz w coś tak huknie,że aż ja mam gwiazdy w oczach, a on nic, wariat jeden> Gotów jak baran wszystko i wszystkich radośnie taranować, i dalej hasa, a człowiek znokautowany ( ile ja mam siniaków na nogach przez niego)
      Starszych Panów słucha się wybornie, bo mają to coś, dzięki czemu nigdy nie wyjdą z mody, są poza wszelką konkurencją, wychowałam się wręcz w ich kulcie :)))

      Usuń
    2. Widzę że Bruno dość podobny ma temperament, trzymam kciuki za robótki i zgadzam się co do Starszych Panów

      Usuń
  2. E, skarpetki sprawdzam oglądając hiszpańskojęzyczne seriale:) i to śmieszne, i to komiczne :)Dwa tygodnie to naprawdę akurat na podładowanie akumulatorów. Drugi semestr zawsze cięższy - masa egzaminów ( bo u nas i gimnazjum i liceum do kupy, stąd też podwójne papiery, a teraz czego nie opiszesz, tzn,że nie robisz)Damy radę, byle z głową :)))

    OdpowiedzUsuń