poniedziałek, 15 listopada 2010
Och!
Byłam tam znów, pod niebem Paryża, wczorajszego popołudnia.
Zrobiło się niemal sierpniowo.
Odpłynął nastrój melancholii, a szarość pokraśniała.
Ciepły Paryski wieczór.
Cudny!
Zastukałam pantofelkami o bruk pod Tour Effel, zawirowałam sukienką w rytm muesette na Champs Elysee.
Niestety, nie skosztowałam kasztanów na Place Pigalle, bo ich tam zwyczajnie nie sprzedają.
Zjadłam za to lekki crepe w drodze na Montmartre i podziwiałam wieczorną panoramę miasta ze schodów u stóp Sacre Coeur.
A zewsząd dobiegały głosy akordeonu, bandoneonu i rzewnych skrzypek zmieszane z perlistym śmiechem kobiet, zaczepnym śpiewem szansonistek, melodyjnym nawoływaniem ulicznych sprzedawców, radosnym kawiarnianym gwarem..
Dałabym głowę, że tam, na ławeczce oświetlonej starą latarenką widziałam siedzącą charakterystyczną drobną postać w czarnej sukience.
Edith?
I gdy idąc spacerkiem po łacińskiej dzielnicy, zatapiałam się w spokojnym nurcie Walca Amelii, nagły akord poderwał moją stopę i szarpnął ramieniem.
Ałć!
Wpadłam w czyjeś mocne ramiona.
Czyjaś dłoń zacisnęła się na mojej, a druga wpiła mi się pod łopatkę.
Zdecydowanie.
Nie cierpiąc sprzeciwu.
Czarna koszula rozpięta głęboko odsłaniając silny tors naparła na mnie mocno.
Och!
I nagle znalazłam się w ledwo oświetlonym zaułku Buenos.
I zniknął melodyjny walczyk.Wstrząsnął mną dreszcz od pięty aż po czubek głowy.
Ach!
To, carrramba, Banderrras !
Skąd? Jak?
Nie miałam czasu nawet pisnąć, a co dopiero wdawać się w rozmowy.
Sunęliśmy zakleszczeni w tangu, nie habanerze, czy milondze, lecz w tangu krwistym, argentyńskim, przy ostrych dźwiękach bandoneonu, walcząc o władzę między dwojgiem, to tryumfując, to pokornie
poddając się wzajemnej pasji.
Gorset opinał moją kibić, karmin sukienki z morzem falban przelewał się z brzegu po brzeg uliczki, to gubiąc w mroku, to w kręgu światła wirując, wybuchając pełnią barwy i kształtu.
No, świat mi się skurczył do tych ramion.
I słowo daję, zostałabym chętnie, ach, na wieki z Piazollą i Gardelą.
Gdyby nie...Chaczaturian Aram.
Co mnie porwał w karuzelę Walca, tak przejmująco gwałtownie, tak namiętnie i bez słowa...
Czyjeś oczy ślą zza maski spojrzeń szyfry.
Obezwładnia mnie ten taniec, sił już nie mam, ale krążę, krążę, krążę...
Tyś to? Książę?
I tak oto pół świata wczoraj przetańczyłam.
Ach, gdzie ja nie byłam :)
Czego nie piłam!
PS
Serdecznie polecam ten oto duet.:
http://www.mik-duo.art.pl/linki.html
Małe gminne Ośrodki Kultury i Wiejskie Biblioteki.
Sprawdzone przyjaciółki, co choć tanga nie lubią, na koncert idą ochoczo.
A gdyby ktoś był ciekaw, ten młody utalentowany akordeonista z mojej gminy pochodzi :)
Wasza
Roztańczona Lewkonia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Eee, ja myślałam, że jak założysz wreszcie bloga to sobie trochę w ramach zemsty pojadę a widzę, że inni bardziej chętni kopać pod Tobą dołki. Cytuję :
OdpowiedzUsuńI dla Twojej wiadomości Eliza to lewkonia z tego bloga napisz do niej wiele się dowiesz http://lewkonia.blogspot.com/2010/11/och.html
13ka
Czyli wszystkie wyrażenia o które Cię nie posądzałam podszyte anonimową skórką to Ty? A pamiętam naszą głupią kłótnię i wydawałaś się bardziej wyrafinowana, u Pauli aż trudno mi uwierzyć, że to Ty...
OdpowiedzUsuńNie, kochana, muszę Cię rozczarować, to nie ja.
OdpowiedzUsuńNie w moim stylu takie podchody.
Kłótnia może była głupia, ale cel jakiś taki sensowny. Sensu takich anonimów nie mogę pojąć.
Zresztą, nie brałabym ich na serio. Każdy zna swoją wartość, prawda? Dobranoc :)
gdybym miała wybierać - ale bardzo bym nie chciała - więc gdybym wybrać musiała i zostać tylko w jednym z tych muzycznych światów mogła, to Piazzola... zdecydowanie!
OdpowiedzUsuńNa szczęście możemy (nie musimy) wybierać :) Każdego dnia ... Muzykę, kolory, ludzi ...
OdpowiedzUsuńMój Boże! Jak Ty piszesz! Jak Ty piszesz ...
OdpowiedzUsuń