A ja... właśnie tak!!!
W pierwszej wersji miało być wybrzeże zachodnie. Po ostatnich cichych i odludnych wakacjach w rejonie Parku Słowińskiego, gdzie spędziliśmy dwa tygodnie w dziewiczych niemal miejscach, miało być inaczej, gwarniej, barwniej, intensywniej.
No i zmieniłam zdanie na tydzień przed naszą wyprawą w ciemno :)
I bardzo, bardzo się cieszę.
Dziś zabieram Was więc na Żuławy, na Mierzeję Wiślaną i nad Wisłę, tam, gdzie się kończy jej bieg.
Kto nie lubi miejsc pięknych, a nie światowych, długich wykładów zamiast telegraficznych doniesień na popularne tematy, niech sobie da spokój z czytaniem.
Będzie nudno, cicho i urokliwie. Tak, jak lubię :)))
Nie znoszę być tam, gdzie wypada i gdzie jest przewidywalnie. Lubię odkrywać, tropić, zapierać się, że na pewno tam, za zakrętem, znajdziemy coś ciekawego, że za tamtym krzakiem spotkamy dzikiego zwierza, a gdzieś tu, w niepozornym miejscu, będzie super knajpa z klimatem.
Ciągnę z pasją po wertepach moją drugą połowę, lub pozostałe trzy czwarte rodziny aż sama się zadyszę, lub skończy się droga.
Przeważnie mi się udaje i trafiam ślepo w miejsca, które spełniają moje oczekiwania.
Tak też było tym razem.
Przewodniki i mapy oraz wskazówki przyjaciół swoją drogą, ale intuicja lepsza jest od dżipi-esa :)))
Tak też "na czuja" spośród setek ofert przejrzanych w pół godziny, dzień przed "lądowaniem", wybrałam dwie, a z nich ostatecznie tę jedyną. Bajecznie cichą, zakopaną na zadupiu, bo nawet droga do niej nieutwardzona, naszą oazę i bazę wypadową .... "Bajka" - Mikoszewo, gdzieś tam :)
Nowi dzierżawcy z dużym staraniem odnowili ośrodek, dodali kawał serducha i życzliwą wszystkim Panią Bożenkę do dyspozycji. Malutkie domeczki, czyściutko, schludnie. Ale wiocha :) I do plaży trzeba piechotą kilometr.
Przy plaży wózek z hot-dogami i watą cukrową, sztuk jeden. Jak dopchany aż tu, gdzie wszędzie zakaz ruchu? A takim quadopodobnym czymś, za specjalnym przyzwoleniem, bo tu już otulina parku krajobrazowego.
Można z pewnością lubić inne morza, inne kraje odwiedzać chętniej za ciepło, które gwarantują, za niezawodność pogody latem, za leniwe wreszcie nicnierobienie w promieniach słońca od świtu do zmierzchu.
Ale Bałtyk kochać i już.
A ja kocham wybrzeża Bałtyku za piasek, bursztyny, wiatr i brak monotonii w pogodzie. Za zapach wody, który śni mi się, zanim tu przyjadę, i gdy już wracam do domu, za drobne muszelki i wydmy, za patyki wyrzucane na brzeg, wybielone ślicznie, za ożywczą bryzę i sztormy, za nagły deszcz i wygładzoną skórę.
Za wschody i zachody, spacery kilometrami boso, za brodzenie wśród fal spienionych nawet w kurtce puchowej.
No gdzie to wszystko znajdziecie, gdzie????
(widzicie te maciupkie złote kropelki?:)
(a pamiętacie loooody, looody bambino)
( a budujecie forty i zamki?)
A do tego właśnie to skromne i niezadeptane (jeszcze i oby nigdy nie) Mikoszewo dla wędrowców-wrażliwców ma jeszcze kilka chwytających za serce aspektów.
Ujście Wisły, pokazane pięknie u Anex, więc zdjęć mogę nie zamieszczać tylu ( przy okazji przesyłam Ci, Aniu ogromnego buziaka i jeszcze raz dziękuję za wszystko), to jedno z takich miejsc, gdzie serce wrażliwca powinno przynajmniej lekko zatrzepotać jak mewa. Moje łopotało, jak flaga narodowa przy co najmniej 8 w skali Beauforta. Bo ja już taka patriotka jestem.
Myślę: Wisła, wierzby, Bałtyk - i jestem ... dumna Polka.
Tylko spójrzcie:
Tu mąż mnie "złapał" na takim właśnie zamyśleniu o polskich drogach i niejednym wichrze naszej historii.Przy okazji dałam nóżkom chwilę wytchnienia przed wędrówką ku krańcom przekopu Wisły.
Przekop ( a ściślej wał wzdłuż niego) jest zalesiony i zamieszkany przez chronione gatunki ptaków. Można powędrować nim do morza lasem, lub tak, jak my, wzdłuż prawego brzegu Wisły, utwardzonego nawiezionymi w tym celu głazami, póki... droga się nie skończy w morzu :)
Anex pisze też o promie, którym można sobie skrócić drogę do Gdańska, bo po drugiej stronie Wisły czyli w Świbnie, można zaleźć się w parę minut, w dodatku ze świeżą rybką prosto z kutra:)
I tu, w miejscu pozornie nieciekawym, zamyślić się można znowu - nad tym skromnym obeliskiem upamiętniającym bezsensowną śmierć tysięcy więźniów z obozu w Sztutowie w przeddzień wyzwolenia. Byli tak blisko, tak blisko domu, po tylu latach nieopisanej męki.
O samym obozie pisać nie chcę tym razem. To mają być wakacyjne wspomnienia, a ja byłam tam z moją klasą parę lat temu, i ich buź pełnych smutku dziś sobie przypominać nie chcę. Jednak jest, jak tysiące innych, i tu takie miejsce- rana. I takie też mi wiatr myśli wywiewał z troską powoli.
A kiedy już powędrowaliśmy tam i z powrotem, wzięliśmy azymut na Drewnicę.
Małą wieś na południe od Mikoszewa, gdzie można obejrzeć ostatni wiatrak typu holenderskiego na kurzej stópce, zwany też koźlakiem. Ten egzemplarz, według naszych oględzin, musiał zostać przeniesiony z innego miejsca i umieszczony na podmurówce.
Parę kilometrów dalej, we wsi Żuławki, stoi kilka domów godnych uwagi i poświęcenia im dłuższej historii, toteż odeślę was znów do źródeł bogatszych, niż ja bym mogła tu się popisać. Powiem tylko, że właśnie tropami tej i pochodnej architektury zmuszałam mojego małżonka podążać w deszcz i upał, znowu na każdy widok (mnie przynajmniej) zachwycający a to belką, a to słupem, a to żłobieniem, tudzież esem-floresem, do zatrzymywania pojazdu w miejscach zakazanych siłą argumentów nakłaniając :)
Domy podcieniowe bowiem i inne budowane na tych terenach nie mają w Polsce chyba żadnego odpowiednika i naśladowców. Nigdzie indziej też nie spotkałam się z pojawiającą się na tych terenach kulturą mennonicką, którą sobie obiecałam lepiej poznać. Do tego stopnia się zaparłam, że kluczyliśmy kilkadziesiąt kilometrów, zamiast 9 (niech żyją nasze drogowskazy!), by znaleźć, według map i wskazówek, stary mennonicki cmentarz. Nic z tego. Wróciliśmy do punktu wyjścia. Ale to już w drodze powrotnej do domu.
Tymczasem domy wciąż stoją, przepiękne, niebywałe o ciekawej przeszłości i wciąż "żyją". Jeden z nich można ponoć zwiedzać za zgodą mieszkańców, znajdując w nim pozostałości wyposażenia domu z czasów holenderskich osadników . Szkoda, że nie wiedzieliśmy tego wtedy :)
Prócz tego na zarówno na Żuławach jak i całej Mierzei Wiślanej, można spotkać takie oto cukiereczki, które "rozmnożyłabym" na innych terenach Polski:
Resztę... resztę koniecznie zobaczcie na własne oczy.
Ja jestem zauroczona, nie mogłam oczu oderwać od tych misternych ozdób u szczytu dachów czy okiennic, i już kombinuję, jakby tu trochę tego stylu przemycić na naszą werandę :).
Kolejny wypad się odbędzie, na przekór kalendarzom, także w letnich nastrojach.
(I strojach :))))
Pozdrawiam i życzę zdrówka, bo mi właśnie gdzieś poszło w pole.
Ale jakoś się znowu trzymam klawiatury, bo ileż można mieć te suchoty :))))
Wasza
uparcie letnia
Lewkonia :)